Afryka od samego początku
robi na nas spore wrażenie. Na Międzynarodowe Lotnisko im. Nelsona Mandeli w
Prai przybywamy po zmroku, z prawie dwugodzinnym opóźnieniem. Nie znamy miasta,
nikt też nas nie odbierze - do mieszkania mojego znajomego, gdzie spędzimy
kolejnych kilka dni, musimy dotrzeć sami.
![]() |
Pierwszy rzut oka na Afrykę |
Nie byłoby może w tym
nic dziwnego, gdyby nie fakt, że nie mamy miejscowego numeru telefonu, ani dostępu
do internetu, ani nawet nie znamy adresu! Ostatni raz z Marcosem rozmawiałem tuż
przed wylotem z Gran Canarii, jakieś 2,5 godziny temu. Rozmowa wyglądała mniej więcej
tak:
- Na lotnisku złap taksówkę
i poproś kierowcę, żeby zawiózł Was do dzielnicy São Felipe i wysadził
naprzeciwko apteki.
-
Okej, ale może podam mu jakiś adres, czy coś?
- Nie trzeba, on będzie wiedział. Będę tam
na Was czekał.
Cóż, na mój gust to trochę
dziwne. Dotarłem właśnie na obcy kontynent, odcięty od wszelkich środków
komunikacji, a jedyne co wiem o tym miejscu, to że w jakiejś tam dzielnicy jest
apteka, pod którą ma czekać mój znajomy mimo, że nie umówiliśmy się na żadną konkretną
godzinę. Podziwiam rodziców, jeśli tak wyglądało umawianie się przed erą komórek
i internetu. :O
Poznani na lotnisku
Polacy są w tej samej sytuacji - "taksówkarz będzie wiedział". Okej!
Znajdźmy więc tę wszechwiedzącą istotę!
Zanim jednak taksówka,
musimy się zameldować. Chyba jako jedyni mamy już "kabowerdeńskie"
wizy, więc wchodzimy bez kolejki. Jest ciemno, ale też duszno, ciekawe co będzie
w dzień! Pod lotniskiem czeka tłum czarnoskórych mężczyzn i mam dziwne wrażenie,
że wszyscy patrzą się na nas.
![]() |
Lotnisko w Prai nosi imię wybitnego południowoafrykańskiego prezydenta - Nelsona Mandeli |
Po około 15 minutach
docieramy pod aptekę. Niesamowite, ale Marcos naprawdę tam jest. Wyluzowany
siedzi sobie na schodach i cierpliwie czeka, a gdy nas zauważa podchodzi
spokojnym krokiem. Kopę lat go nie widziałem, więc mega mnie cieszy to
spotkanie!
Marcos w kreolskim dialekcie
wymienia parę zdań z kierowcą. Miało być podobnie do portugalskiego, jednak nic
nie rozumiem, ale po tonie głosu wnioskuję, że muszą być chyba dobrymi znajomymi.
Kolejny raz jestem mocno zdziwiony, gdy dowiaduję się, że wcale nie, i że tutaj
po prostu normalne jest bycie miłym dla obcych.
Niby to tylko dwie
godziny lotu, a jednak robią dużą różnicę. Na pierwszy rzut oka widać, że jest
inaczej. Co jeszcze nas zaskoczy?
Rano, przy świetle słonecznym
możemy wreszcie zorientować się w naszym położeniu. Niby to jeszcze stolica,
ale wygląda trochę jak na wsi. Cisza, spokój, dzieciaczki idą do szkoły, odprowadzane
przez rodziców, na kazdym kroku stragany, gdzie można dostać praktycznie
wszystko.
Na spacer udajemy się w stronę
miasta. Pierwsze co zauważamy to słońce. Jeszcze wczoraj wydawało nam się, że
na Gran Canarii było gorąco, ale dziś to już jakieś przegięcie! Niby jest 29
stopni, niby w Europie też się zdarza, ale nie łudźcie się, europejskie upały
nie mają z tymi tutaj nic wspólnego. Nad Afryką świeci chyba jakieś inne, w
dodatku wredne słońce, które za punkt honoru stawia sobie spalenie na węgiel
wszystkich przybyszów. Nawet miejscowi czarnoskórzy używają tu kremów z filtrem!
:O Marcos mówi, że powinien na codzień tylko mu się nie chce, ale twierdzi, że
nieposmarowanie się na plaży to samobójstwo. Chyba uwierzę mu na słowo i nie będę
tego sprawdzał na własnej, póki co jeszcze białej skórze.
Nagle zauważam coś
niesamowitego! Coś, z jednej strony, w wyobrażeniach europejczyków tak
afrykańskiego, że nie powinno mnie dziwić, ale z drugiej przeczącego na tyle
prawom fizyki, że zobaczenie tego poza kreskówką jest dla mnie szokiem. Starsza
kobieta idzie sobie jak gdyby nigdy nic ulicą... niosąc na głowie większą od
niej samej miskę z praniem! Dosłownie na głowie, bez pomagania sobie rękoma
idzie pewnym krokiem nie zważając na nierówności terenu, ani inne przeszkody.
Marcos uśmiecha się widząc
moje zdziwienie.
- Tutaj to normalne.
Wszystkie kobiety tak robią. To mniej męczące i wygodniejsze, bo masz wolne ręce.
W sumie racja, myślę
sobie, to wspaniały wynalazek dla współczesnych "cywilizowanych" społeczeństw
zachodnich, uzależnionych od internetu. Wracasz sobie z takiej Biedry, czy
innego marketu, nieszczęśliwy, że trzeba przerwać esemesowanie, bo siatki, bo ciężko,
bo zajęte ręce. A tu? Wszystkie zakupy wrzucasz na baniak i już możesz czatować
do woli. :D
Miejscowe kobiety opanowały
tę sztukę do perfekcji. Postanowiłem odkryć jak to jest możliwe, więc przez kilka
nastepnych dni polowałem na nie z aparatem, a że zgodnie ze słowami Marcosa były
niemal wszędzie, nie było to trudne zadanie. Niektóre miały tak maksymalnie naładowane
miski i na dodatek asymetrycznie rozłożony ciężar, że to co widziałem nie mieściło
mi się ani w głowie, ani tym bardziej na niej.
![]() |
Baniak na baniaku :D Ta pani minęła nas w takim tempie, że nie dało rady za nią nadążyć! |
Akompaniamentem naszego
spaceru są rozbrzmiewające wokoło klaksony. Nie zamykają się nawet na chwile! :O
Dopiero za jakiś czas miało się wyjaśnić o co z nimi chodzi, tymczasem z każdym
krokiem wchodzimy coraz bardziej w miasto - pojawiają się sklepy, stacje
benzynowe, a nawet tutejszy Monar. Celem wycieczki jest bank, gdzie chcemy wymienić
pieniądze na miejscową walutę - escudos. Szczególnie urzeka mnie najmniejszy nominał.
1 escudo na odwrocie posiada jeden z symboli Zielonego Przylądka - tartarugę,
czyli po polsku żółwia.
Przed wyprawą do centrum
idę jeszcze na trening - wszak to już jutro wielki dzień - 15-kilometrowy Bieg Wolności.
Do biegania wybieram przeciwny kierunek. Mijam jeszcze więcej straganów, ludzi siedzących
przed domami, spokojnie czekających na upłynięcie kolejnego dnia, stada kóz biegających
wte i we wte przez główną drogę (innego dnia, gdy szedłem wieczorem do piekarni minął mnie spacerując samotny prosiak :D ). Zastanawia mnie też ile oni tu muszą prać, skoro
wszystko schnie w godzinę a i tak wszędzie gdzie to tylko możliwe wiszą
ubrania. Na ulicy jest tłum, chyba nie ma tu zwyczaju siedzenia w domach.
Co do domów - wszystkie
albo są w budowie, albo się rozpadają. No cóż, myślę sobie, obrzeża
portugalskich miast (Zielony Przylądek, jako była kolonia został wybudowany
przez Portugalczyków) też piszczą biedą. Po treningu jedziemy więc do centrum, sprawdzić
jak się ma architektura głównych ulic stolicy. Szybko okazuje się jednak, że to
nie zwiedzanie, a sam przejazd do centrum będzie dziś główną atrakcją!
Wsiadamy do busika i... CDN
:D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobał się wpis? Zostaw komentarz! Nie podobał się? I tak zostaw! Dziękuję! :D