wtorek, 17 lutego 2015

Geneza...


      "Pewnego dnia, pewien 12-letni chłopiec wymyślił sobie że pojedzie rowerem do Lizbony. Nie pytajcie dlaczego akurat tam i skąd ten pomysł, ponieważ on sam nie pamięta...
      Ów chłopiec zaczął pilnie przygotowywać się do wyprawy, jednak po paru miesiącach stwierdził że lepiej będzie przygotowywać się do niej w klubie kolarskim. Zapisał się do klubu i był zdziwiony, że co roku przez cały sezon odbywają się wyścigi. Spodobało mu się, więc zajął się kolarstwem na poważnie, do tego stopnia, że niemal zapomniał o swoim pierwotnym zamiarze. Odnosił nawet sukcesy, jednak po 7 latach z nieznanych przyczyn zakończył "profesjonalne" pedałowanie. Wtedy to powróciła wizja dalekiej podróży przez Europę..."
      Taką notatkę zamieściłem 21 września 2012 w informacjach, na nowo, zupełnie spontanicznie powstałym facebookowym fanpage'u "Rowerem z Łodzi do Lizbony". Jak widać, nad nazwą nie myślałem zbyt długo! Plan miałem ambitny, toteż jeszcze tego samego dnia dumnie go ogłosiłem:


      Już następnego dnia miałem 160 lajków, mój kolejny post dotarł do niemal 1000 odbiorców! Niby bzdurka, ale możecie uwierzyć jaką ogromną motywację daje!

Błędy zdarzają się najlepszym :P

      Szykowałem się więc pilnie, trenowałem, nabywałem potrzebny sprzęt, a od święta prowadziłem też fanpage. Skończył się październik, a tym samym i moja praca i zorientowałem się, że delikatnie mówiąc brakuje trochę funduszy.
      Młody, leniwy, odważny, ale i nieroztropny, takiemu najłatwiej jest się pogubić w pogoni za łatwym pieniądzem. Toteż zgubiłem się nie raz i nie dwa, przestałem zupełnie trenować i idea podróży umarła. Jakoś w kwietniu, w pogoni za szczęściem wylądowałem w Lublinie w akademiku nie bardzo wiedząc co począć dalej. Próbowałem nawet zacząć biegać, jednak również ten pomysł szybko odszedł w niepamięć.
      Wiedziałem już, że coś poszło nie tak, ale nie wiedziałem jeszcze co. Zacząłem szukać rozwiązania tej niewesołej sytuacji i wtedy do akcji wkroczyła moja przyjaciółka Dominika, która niemal siłą zmusiła mnie do powrotu do Łodzi (do rodziców! co za wstyd! - wtedy tak uważałem) i ogarnięcia się.
      Okazało się, że u rodziców nie było tak strasznie. Co prawda musiałem teraz liczyć się z ich zdaniem, więc zapisałem się zgodnie z ich wolą na studia, ale że do października miałem wolne, postanowiłem zrobić coś jeszcze! Przez fanpage czułem się nieco zobowiązany do wyprawy, więc podliczyłem dostępne fundusze (o dziwo od października nie tylko ich nie przybyło, ale wręcz ubyło) i stwierdziłem, że wycisnę z pierwotnego planu ile się tylko da. 15 czerwca 2013 wsiadłem pierwszy raz na rower.


      Zacząłem od 100 km, ale szybko poszedłem dalej. Już 5 dni później wybrałem się do Rawy Mazowieckiej - 150 km. Trenowałem z obciążeniem, tak aby jak najbardziej odwzorować warunki podróży. Pakowałem do sakw butelki z wodą i inne ciężkie przedmioty i jechałem. Nie pytajcie skąd brałem na to siłę, bo nie wiem! Pamiętam tylko do dziś upał tamtego dnia i to jak 20 km przed domem zjechałem do rowu, oparłem rower o drzewo i rzuciłem się na trawę! Dawałem z siebie więcej niż mogłem - kręciła głowa, a nie nogi...


      Mijały kolejne dni (4 w tym wyadku :p ), a ja zwiększałem dystans i obciążenie. 24 czerwca było już 9 kg i 182 km:


      Kolejne 3 dni i pojechałem 150 km, ale tym razem z moim 15-letnim bratem Szymonem! Moja krew! Było mu mega ciężko, ale się nie poddał! Do dziś wspominamy niektóre momenty tamtego treningu, bardzo utkwił nam on w pamięci i chyba też stał się zalążkiem pewnego pomysłu, ale o nim kiedy indziej. ;) Następnego dnia pierwszy raz w życiu wyjechałem rowerem z domu poza województwo. Pojechałem do Żyrardowa - 221 km, oczywiście z sakwami...


      Tylko żeby w żadnym wypadku nikt teraz nie pomyślał czegoś w stylu: "Jakie dystanse! Ja bym tak nie mógł! Podróże rowerowe nie są dla mnie!". Wręcz przeciwnie! Ja też zaczynałem kiedyś od zera, każdy zaczyna... Przygotowywałem się tak, ponieważ w tamtym okresie miałem już zaplanowaną trasę i ŚREDNI dzienny dystans jaki zamierzałem pokonać, było to 240 km! Musiałem trenować dużo! Gdy ktoś zaczyna przygodę z rowerem, dwutygodniowa wyprawa nad morze (ok 30 km dziennie) też jest fantastycznym wyzwaniem, a o ile przyjemniej wygląda taka odległość do pokonania, prawda? ;)
      Wiele osób pytało mnie i wciąż pyta czy się nie bałem. Ostateczną decyzję o wyjeździe podjąłem na 27 dni przed startem, miał to być mój pierwszy raz w Niemczech, Holandii, Belgii i Francji, pierwszy raz na Couchsurfing'u i pierwsza ponad jednodniowa wyprawa rowerem. Odpowiedź brzmi: " Nie, nie bałem się." Ale ja nie jestem normalny... Stres przeszedł za to na rodziców, szczególnie mamę. Codziennie dopytywała, czy znalazłem już wszystkie noclegi, jak idą przygotowania i czy ja aby na pewno chcę to zrobić... 
      Mnie się do szukania noclegów nie spieszyło. Może po części dlatego, że obwiałem się reakcji ludzi, w końcu nigdy wczesniej nie spałem "na gospodarza". Dzięki nieustannej motywacji od mamy udało mi się jednak dopiąć PRAWIE wszysko na ostatni guzik na 10 dni przed wyjazdem. Wtedy dopiero stwierdziłem, że mogę cokolwiek napisać na fanpage'u, starając się przy tym jak najbardziej ukryć moją "hańbę" - z Lizbony zrobił się Paryż:


      Pozostało tylko odliczać dni... Zdążyłem jeszcze na 3 dni przed wyprawą pojechać do Włocławka i z powrotem - prawie 250 km ze średnią prędkością prawie 30 km/h i 11-kilogramowymi sakwami. Podczas tego treningu powstał mój patent na odżywianie, który znacząco obniżył koszty podróży - ugotowałem w domu kuuuupę makaronu i wziąłem ze sobą, a na miejscu kupiłem tylko jogurt i mogłem delektować się kolarskim posiłkiem na łonie narury:


      Ostatnie dwa dni "odpoczynku" upłynęły na załatwianiu ubezpieczenia, kupowaniu telefonu i innych potrzebnych pierdółkach, po czym 12 lipca rano stanąłem przed moim blokiem gotów do drogi... Jak myślicie, kto był ze mną? Oczywiście rodzina (brat Szymon odprowadził mnie jakieś 30 km!), ale też Dominika, która wspierała mnie od samego początku! Zresztą nie tylko ona, ale też wielu innych znajomych, przyjaciół... Wsparcie w takich momentach jest bardzo ważne i potrzebne i niesamowicie dodaje sił!
      O 8:50 wyruszyłem w nieznane...

Ten obrazek dotarł do 3248 osób, a 136 go polubiło. Wcześniej aż tak wielkich liczb nie było na moim fanpage'u. Chyba dopiero gdy ruszyłem ludzie uwierzyli, że naprawdę zamierzam to zrobić :D

 CDN...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobał się wpis? Zostaw komentarz! Nie podobał się? I tak zostaw! Dziękuję! :D