niedziela, 22 maja 2016

Biegowy Przełaj na Młynku - Relacja

      Spodziewałem się, że trasa dziś może być trudna, postanowiłem więc wystartować w butach trailowych. Nie sądziłem jednak, że w Łodzi można wytyczyć bieg po aż tak hardkorowym terenie! Gdy tylko dotarłem na miejsce rozgrywania zawodów, już wiedziałem, że coś się święci - zanim doszedłem do biura, na pięć spotkanych osób, siedem ostrzegło mnie, że będzie dziś rzeźnia!


      Testowy, rozgrzewkowy przebieg rundy przerósł moje najśmielsze oczekiwania! Było ciasno, wąsko, błotniście, krzaczaście i bardzo technicznie. Na dodatek dobór obuwia już przed startem postawił mnie w uprzywilejowanej sytuacji, ponieważ rywale nie odrobili tak dokładnie lekcji ze znajomości trasy. Wszystkie te czynniki razem zrodziły w mojej głowie taktykę, która miała dać mi upragnione zwycięstwo. Jak się sprawdziła? Zapraszam!
      Mój plan opierał się na sytuacji, która wytworzyła się w klasyfikacji generalnej po dwóch biegach. Jedyną osobą, która miała jeszcze praktyczne szanse na odebranie zwycięstwa Leszkowi Marcinkiewiczowi był Paweł Kopaczewski i wiedziałem, że nie sprzeda on tanio skóry. Ja natomiast nie musiałem już oglądać się na Leszka - tylko kataklizm wywindowałby mnie przed niego w generalce. Dzięki temu bez stresu mogłem przejść do realizacji moich założeń...


      Dzisiejsza trasa obejmowała 3 rundy, po 1900 metrów każda. Pierwsze kilkaset metrów po starcie nie zawierało żadnych trudności. Potem jednak trasa zwężała się do tego stopnia, że na szerokość mieścił się na niej tylko jeden biegacz, a kto chciał wyprzedzać musiał to robić po dość wysokiej, gęstej trawie. W zwężenie wbiegłem jako drugi, zaraz za Leszkiem i niezwłoczne przystąpiłem do działania. Zacząłem delikatnie zwalniać, odpoczywając i jednocześnie pozwalając liderowi uzyskać kilkanaście metrów przewagi. Po ponownym rozszerzeniu się trasy Paweł, chcąc myśleć o zwycięstwie musiał gonić. Ja natomiast podążałem bezpiecznie ukryty za nim.
      Pierwszy punkt planu zadziałał - rywle musieli się trochę naszarpać, co na pewno ich podmęczyło. Teraz przyszła kolej na wykorzystanie przewagi w postaci trailowego obuwia - ledwie połączyliśmy się z powrotem w jedną grupkę, nadszedł najtrudniejszy odcinek trasy - szykana po rozmiękłym błocie, pokrzywach i wertepach. To była kolej na mój atak! Wysunąłem się na czoło i podkręciłem tempo, co znów rozerwało czołówkę.


      Nie chciałem jednak na dobre obejmować prowadzenia na tak wczesnym etapie biegu, więc na ostatniej długiej prostej zwolniłem i kolejny raz uformowała się 4-osobowa czołówka (cały czas świetnie spisywał się Kamil Skrzypczak), ku mojej uciesze prowadzona przez Leszka.


      Test powiódł się znakomicie, wiedziałem już na co mnie stać i na co stać rywali. W zwężenie trasy znów wbiegłem drugi i historia się powtórzyła. Paweł podjął walkę i kolejny raz pogonił za liderem, jednak po kilkuset metrach dopadł go kryzys. Wraz z Kamilem wykorzystaliśmy tę sytuację i tuż przed szykaną biegliśmy już tylko we trójkę. Tu jednak kolejny raz nadeszła pora na mój atak, z tą różnicą, że już nie zamierzałem zwalniać. Podkręciłem tempo zostawiając sobie jeszcze trochę zapasu i pognałem przed siebie. Na tym etapie biegu już tylko Leszek był w stanie odpowiedzieć na ten zryw, więc ostatnią rundę rozpoczęliśmy we dwójkę.


      Cały czas pilnowałem, aby tempo nie spadło. Dawało mi to pewność, że rywale nas nie dościgną, a także, że Leszek nie złapie choćby na chwilę oddechu. Tym razem w zwężenie wbiegłem pierwszy i właśnie tutaj nadeszła pora na wykorzystanie rezerw, które pozostały w moim organizmie. Podkręciłem nieznacznie tempo i ku mojej uciesze spostrzegłem, że Leszek zaczął puszczać. Podczas gdy przewaga rosła bardzo powoli, zaczęliśmy dublować ostatnie osoby.


      Tutaj chciałabym podziękować wszystkim, którzy słysząc moje nawoływania przepuścili mnie na wąskim odcinku trasy oraz przeprosić kolegę z Łódź Kocha Sport, na którego niechcący wpadłem.


      Wszyscy bardzo mi pomogli, jednak mimo to proces wyprzedzenia kosztował mnie bardzo dużo i gdy wybiegając z chaszczy poczułem twardy grunt pod stopami, to aż ugięły się pode mną nogi.


      Przez chwilę zwątpiłem, czy uda mi się dowieźć pozycję lidera do mety, jednak kontrolne zerknięcie przez ramię mnie uspokoiło - Leszek też nie miał łatwo wyprzedzając kolejne osoby, co spowodowało, że gdy ja byłem już na chodniku prowadzącym na metę, on nadal nie wyłonił się jeszcze z krzaków - wiedziałem już, że nie oddam dziś nikomu zwycięstwa!


      Na metę wpadłem z czasem około 21:00 min. Leszek dobiegł drugi, a Paweł pod koniec wyprzedził Kamila i to on uzupełnił podium. Klasyfikacja generalna po trzech biegach wygląda tak:

1. Leszek Marcinkiewicz - 4 pkt
2. Paweł Kopaczewski - 7 pkt
3. Michał Kosior - 8 pkt
4. Kamil Skrzypczak - 13 pkt
5. Jarosław Cichosz - 14 pkt


      Leszek już wygrał, ale walka o drugie miejsce wciąż jest nierozstrzygnięta, więc za 2 tygodnie będzie się działo! :)


      Ogromne wyrazy uznania należą się organizatorom, którzy z biegu na bieg spisują się coraz lepiej i zaskakują coraz bardziej pomysłowymi trasami. Już nie mogę się doczekać co wymyślą w Arturówku! :) Wielkie dzięki i do zobaczenia 4-ego czerwca! :)

Wczoraj obaj na 4-tym miejscu, dziś obiecaliśmy sobie odbicie niepowodzeń.
Wyszło świetnie - na Młynku przypadły nam 2 złote medale! :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobał się wpis? Zostaw komentarz! Nie podobał się? I tak zostaw! Dziękuję! :D