niedziela, 24 kwietnia 2016

Do 3 razy sztuka!

      Ten dzień zaczął się dla mnie już o 6:30. Pierwszy start był o 9:00, więc miałem akurat czas na zjedzenie porządnego śniadania na tyle wcześnie, abym mógł potem biec swobodnie bez zbędnie obciążonego układu pokarmowego. Około 8:30 wyruszyłem. Wziąłem auto, bez niego nie byłoby szans na realizację mojego planu - grafik był zdecydowanie za bardzo napięty.


      W Parku Poniatowskiego pojawiłem się sporo przed czasem. Jubileuszowa, dwusetna edycja łódzkiego Parkrunu miała być rozgrzewką przed kolejnymi startami, mającymi dla mnie większe znaczenie. Jak już wspomniałem wszystko miałem tego dnia wyliczone niemal co do sekundy, więc około 5-minutowe opóźnienie startu odrobinę mnie zmartwiło. Ostatecznie jednak udało się ruszyć.
      Jeszcze na pierwszej prostej spotkałem Badyla, testującego swoje biodro po niedawnej kontuzji, oraz Tomka z mojej ekipy, wykonującego ostatni trening przed niedzielnymi Mistrzostwami Polski w maratonie. Przyjęliśmy spokojne tempo nieco poniżej 5 minut na kilometr i w tak uformowanej grupie, do której dołączyła jeszcze walcząca o życiówkę na dystansie 5-ciu kilometrów Patrycja, przebiegliśmy pierwszą rundę.


      Na półmetku okazało się, że Patrycja rozpoczęła troszkę za szybko, więc musiała odrobinę zwolnić. Badyl został jej do pomocy, a my z Tomkiem zakończyliśmy bieg utrzymując to tempo oraz wykonując na ostatniej prostej delikatne przyspieszenie na pobudzenie organizmu. Z czasem 24:50 zajęliśmy odpowiednio 119-te oraz 120-te miejsce, co zakończyło moją trwająca już ponad 15 miesięcy passę kolejnych miejsc na podium Parkrunu. Cóż, byłem na to przygotowany :D


      Na mecie wytworzyła się olbrzymia kolejka osób czekających na zeskanowanie. Była już 9:30 i nie mogłem sobie pozwolić na stratę nawet choćby minuty. Na szczęście pozostali biegacze, oraz Dominik, który był wolontariuszem zrozumieli moją sytuację, (za co bardzo dziękuję!) i mnie przepuścili. Chwilę później pędziłem już do oddalonego o około 7 km Parku Baden-Powella. Później okazało się, że w tym czasie Patrycja osiągnęła swój cel, ustanawiając wspaniałą życiówkę 25:38!
      Około 9:45 już biegłem z parkingu pod halą sportową do Motodromu, w którym znajdowało się biuro zawodów X-ego Jubileuszowego Biegu Olimpijczyka (same jubileusze tego dnia). Wielką ulgę przeżyłem, gdy okazało się, że tu nie było żadnej kolejki - wystarczył jeden podpis i już biegłem z powrotem, trzymając w dłoni karteczkę z moim nazwiskiem, która miała posłużyć za numer startowy.
      Kolejny etap miał 10 kilometrów - musiałem dostać się na Stawy Jana, gdzie o 11:00 zaplanowany był bieg przełajowy na 5 km, zaliczany do Cyklu Biegów o Puchar Dyrektora MOSiR. Na miejsce dotarłem o 10:15, dzięki czemu pierwszy raz miałem okazję do chwili wytchnienia. Kamil wręczył mi numer startowy, który wcześniej w moim imieniu odebrał, a ja przypiąłem go na ten odebrany chwilę wcześniej - ot taki sposób na zaoszczędzenie kilku sekund :D
      Dzięki wcześniejszemu przybyciu miałem też okazję zobaczyć w akcji młodszą część naszej ekipy. Antek w pięknym stylu wygrał wśród gimnazjalistów, a Paulina niesiona moim dopingiem na ostatniej prostej, po pasjonującym finiszu wywalczyła drugie miejsce wśród gimnazjalistek!

Finisz Pauliny
      Przyszła kolej na nas. Był to drugi bieg tego cyklu, a ja po pierwszym zajmowałem 4-tą lokatę i mimo, że na linii startu pierwsza piątka klasyfikacji ogólnej pojawiła się w komplecie, moim celem było wywalczenie awansu na podium. Organizatorzy zafundowali nam świetną i bardzo pomysłową trasę. 3 rundy - 3 okrążenia stawu, 3 szykany na boisku do siatkówki plażowej oraz 3 strome podbiegi i jeszcze stromsze zbiegi.

Z Antkiem - mistrzem gimnazjów
      Kolejny raz udało mi się pamiętać, aby nie obejmować zaraz po starcie prowadzenia. Usadowiłem się wygodnie w grupce liderów, która po starcie liczyła 8 osób, jednak trudy pierwszej rundy uszczupliły ją do 6-ciu. Tempo było całkiem przyjemne i czułem, że mam jeszcze zapas jednak nie chciałem zbyt wcześnie szarżować. Spokojnie czekałem, obserwując przebieg wydarzeń.


      Mniej więcej w połowie drugiego okrążenia się doczekałem. Leszek przypuścił atak, a za nim zabrał się Paweł. Również ja postanowiłem dołączyć do uciekinierów, a ku mojej uciesze pozostała trójka nie podkręciła tempa i uzyskaliśmy dzięki temu kilkadziesiąt metrów przewagi. Moja przygoda w czołówce nie trwała długo - piaszczyste boisko i górka dały mi się w kość na tyle, że już wbiegając na ostatnią prostą drugiej rundy miałem kilkanaście metrów straty do dwójki liderów. Na szczęście grupka za moimi plecami również się porwała, więc ostatnią rundę każdy z nas musiał pokonać samotnie.


      Odwróciłem się, aby sprawdzić sytuację. Kamil biegł 4-ty, a Jarek 5-ty. Szybko obliczyłem w pamięci wirtualną klasyfikację generalną i uświadomiłem sobie, że jeśli w ten sposób dobiegniemy do mety, to awansuję w niej na 3-cie miejsce! To była wystarczająca motywacja do walki. Przez długi czas Kamil znajdował się niepokojąco blikso za mną jednak na szczęście wytrzymałem wysokie tempo do końca i wpadłem na metę 3-ci, z czasem 18:14! Kamil mnie nie zawiódł i dobiegł przed Jarkiem co wywindowało mnie na podium klasyfikacji generalnej po dwóch biegach!


      Dekoracja przewidziana była dopiero po zakończeniu biegu, a ja niestety nie miałem aż tyle czasu. Kolejny raz z pomocą przyszedł Kamil, który zobowiązał się odebrać za mnie medal, podczas gdy ja wraz ze słynnym Doktorkiem ruszyłem w drogę powrotną na Motodrom. Ta podróż była dla mnie chyba najciekawszym momentem całego dnia, ponieważ miałem okazję wysłuchać kilku fascynujących historii naszego Doktorka, który zawsze wydawał mi się niesamowitym człowiekiem, a teraz jego ranga w moich oczach urosła do niesamowitego do kwadratu!

Kamil odbierający za mnie medal. Podobny, prawda? :D
      Na Bieg Olimpijczyka dotarliśmy minimalnie przed czasem, jednak okazało się, że biegi młodzieżowe wygenerowały spore opóźnienie, więc znów była chwila wolnego. Znalazł się więc czas, by zamienić słowo z trenerem Akademii, który miał walczyć o zwycięstwo w klasyfikacji nauczycieli, a także z małżeństwem Kruków, co uświadomiło mi, że nie tylko ja mam nie po kolei w głowie. :D Patrycja 3 godziny wcześniej ustanowiła życiówkę na 5 km, a Piotrek zajął w Parkrunie 5 miejsce, ale oboje zamierzali stanąć na starcie tego 3-kilometrowego biegu! Pojawił się tam również Błażej Skowroński, co dla reszty stawki oznaczało tyle, że walka będzie się toczyć o drugie miejsce :D
      Trasa była bardzo wymagająca. Na dystansie 3000 metrów aż dwukrotnie mieliśmy zmierzyć się z legendarną już górka z zimowego cyklu City Trail. Zaraz po starcie objąłem prowadzenie (nie licząc Błażeja, który zniknął mi z oczu zanim postawiłem 2 kroki :D ). Duża grupa z każdym kolejnym metrem rozciągała się coraz bardziej, aż w końcu pękła - zostaliśmy we czwórkę. Wciąż odczuwałem trudy poprzedniego biegu, jednak zwęszyłem szansę na kolejne tego dnia podium, więc postanowiłem zmusić się do maksymalnego wysiłku. Nie był jednak łatwo - zszedłem z prowadzenia i pozwoliłem rywalom na dyktowanie tempa próbując przetrwać kryzys. Na pierwszym podbiegu zostałem wraz z Trenerem nieco z tyłu, jednak chwilkę później odrobiłem straty na zbiegu. Trenerowi się to już nie udało, więc zostaliśmy we trójkę, a on nie zagrożony zmierzał po triumf w klasyfikacji nauczycieli.


      Kryzys jednak nie minął. Rundę zakończyłem na 4-tej pozycji mając na zegarku 6 minut. Kilkaset metrów dalej moi rywale minimalnie zwolnili w czym wyczułem prawdopodobnie jedyną swoją szansę na zajęcie drugiego miejsca. Zaatakowałem, jednak po wielu trudach całego dnia nie było w mojej akcji zbyt wiele dynamiki i bardzo powoli zdobywałem przewagę.
      Na szybko obmyśliłem taktykę na ostatnie metry - do podnóża górki miałem jak najbardziej zostawić rywali za plecami, następnie wbiec na nią bardzo spokojnie, aby trochę odpocząć, a im dać na chwilę nadzieję na złapanie mnie, po czym puścić się pędem w dół i co sił w nogach dobiec do mety licząc na to, że zdeprymowani nie dadzą rady mnie doscignąć.


      Wszystko przebiegło idealnie! Wbiegając na Motodrom mogłem być już spokojny o moją pozycję. Metę tego chyba jednak ponad 3-kilometrowego biegu osiągnąłem w czasie 12:01.


     Tym razem nigdzie już mi się nie spieszyło i mogłem spokojnie poczekać na dekorację. Całe szczęście, bo za nic nie chciałbym przepuścić zaszczytu odbierania nagrody z rąk samego Piotra Kędzi - olimpijczyka z Pekinu, który zarazem jest jednym z głównych sprawców zamieszania o nazwie "moje bieganie", za co jestem mu niezmiernie wdzięczny!


Mam z kogo brać przykład! :)
      Był to bardzo intensywny i wymagający dzień, ale również jeden z najlepszych, jakie mogłem sobie wymarzyć. Kilka godzin w towarzystwie innych biegaczy może poprawić człowiekowi humor na długi czas! A że na dodatek udało mi się powalczyć na tych wymagających trasach, to dostałem też fajną motywację na kolejne tygodnie treningów - widać, że wszystko idzie znów w dobrą stronę!

Z bezapelacyjnym zwycięzcą Biegu Olimpijczyka - Błażejem Skowrońskim

PODSUMOWANIE:
1. PARKRUN ŁÓDŹ - 5 KM - 24:50 - 119 MIEJSCE
2. CHOJEŃSKI BIEG NA STAWACH JANA - 5 KM - 18:14 - 3 MIEJSCE
3. X BIEG OLIMPIJCZYKA - 3 KM - 12:01 - 2 MIEJSCE

5 komentarzy:

  1. Mocny dzień miałeś :) Gratulacje :)
    Kompensacja po maratonie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Kompensacja chyba nastąpiła dopiero dziś :P

      Usuń
  2. Gratulacje choć w jednym z tych biegów był szybszy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję i w takim razie również gratuluję! :)

      Usuń
    2. Szybszy oczywiście byłem na parkrunie :) ale dzięki

      Usuń

Podobał się wpis? Zostaw komentarz! Nie podobał się? I tak zostaw! Dziękuję! :D