piątek, 8 stycznia 2016

Parkrun od kuchni.

      "Mi by się nie chciało wstawać w weekend o 7-mej rano, przy -15°C, żeby popatrzeć jak kilkudziesięciu szaleńców biega po parku". Takie słowa usłyszałem od kumpla z ekipy, gdy na jego pytanie dlaczego nie wygrałem pierwszego w nowym roku Parkrunu odpowiedziałem, że prawdopodobnie dlatego, że... nie biegłem :D

      Tak jak zapowiedziałem tydzień wcześniej, postanowiłem, korzystając z okazji, że w niedzielę i tak miałem w planach start w City Trailu, "odpracować" te wszystkie Parkruny, w których to ja mogłem biegać i ustanawiać życiówki dzięki pracy innych i samemu przyodziać żółtą kamizelką odblaskową z napisem "Wolontariusz".

      Było naprawdę zimno, więc założyłem wszystkie ciuchy jakie tylko znalazłem w domu i o godzinie 8:40 stawiłem się na miejscu.

      Zdziwiłem się, gdy zauważyłem, że wszystko właściwie było juz rozstawione i gotowe do biegu - ciekawe o której pracę zaczyna Maciek - nasz koordynator! :O

      Okazało się, że pojawiło się nas tylko troje do pomocy Maćkowi, praktyczne minimum do ogarnięcia stuosobowego biegu. Poczułem, że rzeczywiście było warto wstawać tak rano! ;)


      Dostałem skaner i przeszedłem szybkie szkolenie z jego obsługi. Najpierw kod uczestnika, potem token. A jak nie ma kodu, to won! :D Trochę mnie zdziwiła taka postawa, jednak wkrótce miałem się przekonać z czego wynikała.

      Przydzielono mi też obsługę zegara na starcie. Równo z sygnałem trzeba było go uruchomić, aby zawodnicy na półmetku mieli orientację w jakim tempie biegną. Wiem jakie to czasami ważne, więc zadbałem, aby czas zgadzał się co do milisekundy :D

      Peleton zniknął za zakrętem i zaczęło się oczekiwanie. Latem prawdopodobnie byłaby to sama frajda - mieć świadomość, że Twoi znajomi wylewają właśnie siódme poty, a Ty w najlepsze gawędzisz machając palcem w bucie :p

      Niestety, do lata jeszcze daleko i bardzo szybko zacząłem zazdrościć biegaczom, a po jakimś czasie sam musiałem przechadzać się tam i z powrotem, klaskać w dłonie oraz podskakiwać, aby krążenie w moich żyłach nie stanęło zupełnie.

      Po około 9,5 minuty pojawił się na półmetku Piotrek Kruk, którego obstawiałem przed biegiem jako głównego faworyta, a za nim jeden za drugim mijali nas kolejni biegacze. Pocieszałem się, że połowa już za nami, bo było ze mną coraz gorzej.

      Po 16,5 minuty nadbiegł mój brat Szymon, i gdy spojrzał na zegarek krzyknął do mnie:

      - Ej czuję się dobrze! Mogę przyspieszyć?

      (Przygotowuję go do Łódzkego Maratonu i po czwartkowym mocnym Biegu Sylwestrowym dostał zlecenie, aby biec tego dnia spokojnie, ale jednak chyba lekko przegiął - tydzień temu z takim czasem prawie dostałby ode mnie dubla :D ).

      - Możesz! - odkrzyknąłem - Świetnie Ci idzie!

      W tym miejscu dołączył do niego mój spóźnialski teammate Mati i razem zniknęli mi z oczu za zakrętem.

      Po chwili pojawił się na widnokręgu Szymon - przyszły zwycięzca i zaczęło się!

      Na początku wraz z Agathą nie mieliśmy problemów ze skanowaniem, gdyż biegacze docierali na metę w nieznacznych odstępach. Szybko jednak zrobił się tłok. Wiedziałem, że w takiej temperaturze czekanie w kolejce prosto po biegu musiało być conajmniej nieprzyjemne, więc dawałem z siebie wszystko. I tak długo, jak uczestnicy mieli swoje kody, wszystko szło automatycznie. Problem pojawiał się, gdy pojawiał się ktoś z niedziałającym kodem lub w ogóle bez - chodzenie, szukanie długopisu, wpisywanie w zeszyt skostniałymi z zimna dłońmi... A inni musieli czekać...

      Tak więc wracając do zasady odsyłania z kwitkiem osób bez kodu - może i mało to "humanitarne", ale wydrukowanie go jest naprawdę małym wymaganiem jak na możliwość cotygodniowego darmowego startu w zawodach, a jak się przekonałem na własnej skórze - jest konieczne do sprawnego przeprowadzenia biegu.

      Polecam zaówić plastikowe tokeny ze strony Parkrun.pl, przypiąć do kluczy i już na zawsze mieć je przy sobie :)

      Szymon z Matim dokonali cudu i drugą rundę zrobili w ok. 13 minut, meldując się na 103. i 104. miejscu, ale zastali mnie już prawie stradającego z zimna zmysły. Ostatkiem sił zeskanowałem ich, po czym oddałem skaner Matiemu, który dokończył za mnie robotę. Całe szczęście, bo jeszcze chwila i mialbym palce do amputacji :D

      Gdy tylko ostatnia osoba przekroczyła linię mety, zwiałem pędem do auta. Kto by pomyślał, że moim najcięższym Parkrunem w życiu będzie ten, w którym nie przebiegłem nawet stu metrów - nigdy jeszcze nie dochodziłem do siebie po biegu tak długo jak wtedy.

      Mimo tego wszystkiego nie żałuję ani trochę, że zdecydowałem się na ten szalony ruch. Zobaczenie Parkrunu "od kuchni" było ciekawym doświadczeniem i cieszę się, że choć raz mogłem pomóc w organizacji tego fantastycznego eventu.

      Biegając tydzień w tydzień po parkowych ścieżkach często nie zwracamy uwagi na pracę jaką dla nas wykonują wolontariusze. Myślę, że w moim przypadku od teraz się to zmieni.

      Serdecznie polecam każdemu choć raz podjąć się tego zadania. Pamiętajmy, że Parkrun jest tym czym jest właśnie dzięki takim zwykłym/niezwykłym, bezinteresownym ludziom! :)

      Serdecznie dziękuję Aghacie oraz Janinie za wspólne wolontariuszowanie oraz wszystkim przeszłym i przyszłym wolontariuszom za to co wspólnie tworzymy, a Szymonowi Głąbowi gratuluję zwycięstwa ze świetnym jak na te warunki czasem - 19:07!

      Do usłyszenia! :D

2 komentarze:

  1. Wiem, co czujesz. Tego samego dnia byłam wolontariuszką na Parkrunie w Poznaniu. Niesamowite przeżycie. ;-)

    Tutaj mój opis:
    http://fraszkowanieibieganie.blogspot.com/2016/01/postanowienie-noworoczne-wiecej.html

    Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super wpis. Na pocieszenie latem bycie wolontariuszem to niezła frajda :) Lena Biega

    OdpowiedzUsuń

Podobał się wpis? Zostaw komentarz! Nie podobał się? I tak zostaw! Dziękuję! :D