czwartek, 31 marca 2016

Bieganie na orientację

      Na trzysetny start w mojej karierze wybrałem imprezę wyjątkową i całkiem dla mnie nową. Jak to zwykle bywa, do wszystkich najdziwniejszych rzeczy namawia mnie mój klubowy kumpel Mati. Tak było również i tym razem - pewnego dnia zaproponował mi, abym w czwartkowe popołudnie, 2 dni po debiutanckim triathlonie wybrał się z nim na sam koniec Łodzi, aby przez pół godziny biegać po ciemku po terenie szpitala z mapą i szukać jakichś punktów. Nie dość, że już nawet brzmi to głupio, to jeszcze kompletnie się na tym nie znam, na zawody było zdecydowanie za wcześnie po wysiłku jakim był dla mnie triathlon, a nawet na trening średnio się nadawało. "Odpada" - stwierdziłem - "lepiej pobiegam sobie po Retkini!".
      Mati nie dał jednak za wygraną i wytrwale przypominał mi o tych zawodach przez kolejnych kilka tygodni... średnio 7 razy dziennie. :D Ostatecznie stwierdziłem, że w sumie czemu nie? Zawsze to coś nowego i można się przebiec dla zabawy, a trening zrobić rano.
      Mati jest już doświadczony w biegach na orientację, więc startował w kategorii profesjonalistów. Mi zaproponował trasę dla "zuchów". Nie wiem skąd, ale wiedziałem, że czasem w tego typu biegach ludzie startują w drużynach (później okazało się, że nazwa się to patrol). Uznałem, że w zespole będzie lepsza zabawa, więc skompletowaliśmy trzyosobową ekipę. W biurze okazało się, że patrole owszem, ale na trasie dla początkujących, natomiast na liście startowej zuchów byliśmy jedyni. Będzie śmiesznie! :D

Weronika, ja i Kinga - AkademiaBiegacza.pl dała czadu! :D
      Jak na kompletnych amatorów przystało, razem z Werką zawaliliśmy chyba wszystko co dało się zawalić. Jedynie Kinga, dla której był to pierwszy start, miała ze sobą wszystko czego potrzebowała. A my? Werka myślała, że będziemy biegać slalomem między chorymi po salach szpitalnych, więc wzięła tylko krótkie ciuchy. Ja również zapomniałem bluzki i ostatecznie wystartowałem w bluzie, w której przyjechałem. Nikt z nas (oprócz Matiego) nie pomyślał też, że skoro będzie ciemno to może się przydać jakieś źródło światła... No i jeszcze tuż przed startem Mati dał nam kompas. "A to będzie potrzebne?!" - zdziwiłem się. Tragedia! :D
      Start odbywał się co minutę, a nam trafiło się akurat miejsce na szarym końcu. Tuż przed rozpoczęciem biegu dostaliśmy do ręki mapę. Zadowoleni chcieliśmy na spokojnie obczaić sobie co i jak, jednak... "Schowajcie to!" - krzyknął natychmiast pan starter. Na przyszłość będę wiedział, że mapę ogląda się dopiero po starcie.
      Wreszcie nadeszła nasza kolei. Ruszyliśmy pędem przed siebie i szybko zorientowaliśmy się, że ogladanie mapy podczas biegu raczej odpada. Stanęliśmy i odszukaliśmy pierwszy punkt, był niedaleko! Werka próbowała ogarnąć kompas, ale szybko okazało się, że żadne z nas na szybko nie potrafiło go użyć - pozostała więc nawigacja na kształt budynków dookoła (dopiero na mecie Mati uświadomił mi, że z reguły takie biegi organizuje się w lesie... tam chyba pozostałoby nam szukanie mchu i gwiazdy polarnej :D ).
      Gdy dotarliśmy w okolice pierwszego punktu kontrolnego, zastaliśmy na miejscu kilku biegaczy krążących... wokół śmietnika. Genialnie wymyśliłem, że chip musi być ukryty w środku, jednak niestety. :D
      Każdy ukryty punkt, poza numerem porządkowym na danej trasie ma też kod, niezależny od kategorii, w której startujemy. Właśnie po tym kodzie rozpoznaje się, czy odnaleźliśmy właściwy checkpoint. W naszym przypadku pierwszy był chip z numerem 36:


      Na wszelki wypadek upewniliśmy się czy dobrze szukamy - zapytałem jednego z biegających wokół śmietnika: "Szukacie 36?". Spojrzał na mnie, potem na mapę: "Yyyy, raczej 37!". Spojrzałem jeszcze raz na naszą mapę... "Cholera, nasz jest 50 metrów dalej!".
      Jakaż była radość, gdy po raz pierwszy zeskanowaliśmy naszego chipa w pierwszym punkcie! Później szło nam coraz lepiej. Może nie byliśmy demonami prędkości ale w miarę sprawnie odnajdowaliśmy każdy kolejny ukryty skaner. Na mapie było mnóstwo wszelkiego rodzaju dziwnych znaczków, które kompletnie nic mi nie mówiły. Co prawda Mati wysłał mi dzień wcześniej przykladową trasę i wytłumaczył symbole, ale... Co to był ten zamalowany kwadrat? :D Tak długo jednak, jak długo obracaliśmy się przy głównych budynkach, legenda nie była nam potrzebna. Myślę, że do 9-ego punktu mieliśmy całkiem porządny czas. Od 10-ego zaczęły się jednak schody...
      Musieliśmy znacznie oddalić się od obszaru, po którym dotychczas krążyliśmy. Na uboczu nie było latarni, a nasze atrapy latarek delikatnie mówiąc szału nie robiły. Biegliśmy bardzo ostrożnie, cały czas zastanawiając się, czy na pewno dobrze odczytaliśmy mapę. Na szczęście dwa ukośne, charakterystyczne budynki przyszły nam z pomocą i w miarę sprawnie odnaleźliśmy lokalizację, w której powinien być ukryty kolejny checkpoint. Powinien... "Co jest grane?" - krzyknąłem - "Tak "dobrze" nam idzie, że już zaczęli sprzątać trasę?". Spojrzałem na mapę - przy 10-tym punkcie widniał symbol dużego, niezamalowanego okręgu. Wróciłem myślami do dnia, gdy Mati tłumaczył mi oznaczenia i... "Eureka!!! Musimy znaleźć studnię!".
      Cóż... Na przyszłość będę już pamiętał, że taki okrąg oznacza drzewo... :D Trochę nam to wszystko zajęło, jednak w planach mieliśmy odkucie się na jedenastce. Problem polegał na tym, że tam to już w ogóle nie było budynków... Skończyło się tak, że krążyliśmy w kółko przez dobrych kilka minut, co jakiś czas wychodząc nawet poza teren szpitala ("Nie no, nie możliwe, żeby ukryli punkt na zewnątrz"). Dopiero przebiegający z prędkością światła profesjonalista chcąc nie chcąc zdradził nam kryjówkę. To było takie oczywiste! No trudno, trzeba było lecieć dalej - kolejny punkt znajdował się na samym końcu mapy, w rogu ogrodzenia...
      Po jego zewnętrznej stronie. Jak się pewnie domyślacie my przybiegliśmy od wewnątrz. Ręce niestety mieliśmy za krótkie, aby sięgnąć naszym chipem do skanera, więc nie pozostało mi nic innego jak... przeleźć przez ogrodzenie. :D Potem okazało się, że ponoć z mapy powinienem wywnioskować, że było to zabronione... Ja tam się cieszę, że znalazłem na niej szpital, a tu takie wymagania... :D
      Gdy wróciłem do reszty ekipy brakowało nam już tylko 7-miu punktów. Po kilku minutach biegu (w jego trakcie mieliśmy okazję zobaczyć jak skanują się zawodowcy - niesamowita precyzja i szybkość! :O ) uradowani dotarliśmy do kolejnego punktu. Już miałem skanować, gdy Kinga spojrzała na mapę i... "Ej, to jest 17, a nie 13!". Do 13-tki brakowało nam jeszcze około 50 metrów, ale przynajmniej wiedzieliśmy już gdzie potem szukać numeru 17. :D
      Po 13 punkcie kontrolnym trasa przenosiła się na drugą stronę drogi. Uradowany ruszyłem w jej stronę, ale szybko stanąłem. Przecież tu nie ma przejścia! Werka radośnie stwierdziła, że trudno, najwyżej złamiemy kilka przepisów. Całe szczęście, że uświadomiłem jej, że po drugiej stronie drogi była przepaść (wszak byliśmy na wiadukcie). Chciałbym zobaczyć minę Werki, po wykonaniu jej misternego planu. :D
      Biorąc pod uwagę nasze błyskotliwe obserwacje wspólnymi siłami doszliśmy do wniosku, że trzeba będzie jednak przebiec pod wiaduktem. Po drugiej stronie szosy czekały na nas 3 punkty, wszystkie praktycznie w jednym miejscu - trzeba było tylko zadbać o kolejność skanowania. Błyskawicznie więc z 13-tu zrobiło się 16 zaliczonych punktów - to oznaczało, że doskonale wiemy gdzie jest kolejny! :D Wziąłem chipa i pobiegłem tam ile sił w nogach. Skutek był taki, że na mecie okazało się, że mimo, że przegraliśmy ze zwycięzcą o ponad 17 minut, to na odcinku między 16-tką, a 17-tką nie mieliśmy sobie równych! :D
      Z dziewczynami spotkaliśmy się przy 18, a następnie wspólnie zaliczyliśmy 19-tkę i zbiegliśmy do mety. Udało się!!! :D Przetrwaliśmy! Czas 39 minut 48 sekund dał nam nawet 25-te (nie ostatnie! :D ) miejsce. Hura!


      Zabawa była genialna, a taka forma zwodów bardzo mi się spodobała i nie wykluczam, że w przyszłości wystartują w tego typu imprezie bardziej na poważnie. Bardzo dziękuję organizatorom za ogrom pracy jaki włożyli w opracowanie, rozstawienie i złożenie trasy, a wszystkich zainteresowanych takim typem aktywności zapraszam na stronę klubu Metalowiec Łódź, który organizuje cotygodniowe treningi pod kątem biegania z mapą.
      Do usłyszenia!

2 komentarze:

  1. Cześć, jedna uwaga. Zawody są organizowane przez klub UKS ORIENTUŚ. Mnóstwo ludzi wkłada codziennie mnóstwo wysiłku, żeby były organizowane tego typu zawody, więc ostatnie zdanie jest... delikatnie mówiąc nie na miejscu. A wszystkich zainteresowanych odsyłam na stronę klubu: www.orientuslodz.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że widać wysiłek wkładany przez tych ludzi i podziękowałem im za to, bo zawody stały na bardzo wysokim poziomie. Jednak nie wydaje mi się, że jeśli np biegnę mraton w Nowym Jorku i będę chciał zachęcić moich czytelników do biegania to jestem zobowiązany polecić im klub nowojorski. Oczywiste jest, że zaproponuję w takiej sytuacji Akademię Biegacza. Tak samo tutaj, zawody super, ale o Orientusiu nie mam pojęcia, a Metalowiec jest mi znacznie bliższy. Każdy promuje to w co wierzy i do czego jest przekonany :) natomiast zaraz wprowadzę poprawkę w poście, dzięki za linka :)

      Usuń

Podobał się wpis? Zostaw komentarz! Nie podobał się? I tak zostaw! Dziękuję! :D