środa, 22 czerwca 2016

Grand Prix Pucharu Gór Świętokrzyskich - etap 2

Relacja z Etapu 1

      ... ale budzik zadzwonił bardzo szybko. Już przed 10:00 musiałem bowiem zameldować się pod adresem Żeromskiego 74, gdzie przygotowywano huczne otwarcie nowego sklepu dla biegaczy – Sklepu Biegacza. Moim zadaniem było poprowadzenie około 4-kilometrowego Biegu Otwarcia!


      Troszkę przed 10:30 rozpoczęliśmy event od rozdania uczestnikom koszulek technicznych. Przybył naprawdę spory tłum, ale na szczęście byliśmy przygotowani na taką ewentualność, obdarowując także innymi sklepowymi gadżetami.


      Nie mogło się oczywiście obyć bez rozgrzewki, więc chwilę później wszyscy zgodnie wymachiwali kończynami i wykonywali inne ćwiczenia, mające na celu uchronienie nas przed urazami podczas biegu.


      Gdy już byliśmy gotowi... zaczęło się! Zrobiliśmy rundę honorową wokół Parku Poniatowskiego, a następnie skierowaliśmy się prosto do nowego lokalu na Żeromskiego, gdzie już czekali właściciele Sklepu Biegacza z szampanem oraz wstęgą, którą uroczyście przeciął jeden z uczestników.



      Następnie udaliśmy się do wewnątrz, aby obejrzeć specjalnie na otwarcie przygotowane promocje, rozmawiając przy okazji i częstując się smakołykami, ja jednak musiałem mocno pilnować czasu - start drugiego etapu Grand Prix Pucharu Gór Świętokrzyskich (10-kilometrowego Biegu Baby Jagi) zaplanowano na godzinę 15:00. Było późno i tylko dzięki zatrudnieniu najlepszego kierowcy rajdowego jakiego znam (mojej mamy :D ) była jakakolwiek nadzieja, że dotrę do Krajna przed rozpoczęciem biegu...


...


      Uff! Zdążyłem. Stałem na starcie nieco zamulony, bez specjalnie długiej rozgrzewki i z wyraźnymi brakami jeśli chodziło o sen, jednak zamierzałem obronić prowadzenie w klasyfikacji generalnej! Ukraińcy już się nie pojawili, więc po cichu liczyłem, że miejsce na podium może być w moim zasięgu.


      Ruszyliśmy ospale. Nie chciałem się wychylać, więc biegłem gdzieś w środku czołowej grupki, która mogła liczyć około 10 osób. Po około kilometrze zauważyłem wyprzedzającego mnie lewą stroną znajomego z wczoraj (tego, który nadrobił nade mną mnóstwo czasu na finałowym zbiegu – Damiana Stachurę). Musiałem go przypilnować, więc przykleiłem się do jego pleców i we dwójkę oddaliliśmy się od reszty grupy.


      Po jakimś czasie asfalt się skończył, pilot zawrócił, a my wbiegliśmy na polną drogę i zostaliśmy zupełnie sami.  Przez jakiś czas zgodnie wymienialiśmy się na prowadzeniu. Trasa wiodła raz pod górę, raz znowu w dół, jednak bez szczególnych trudności, aż do momentu gdy wypadliśmy zza zakrętu na około 6 kilometrów do mety. Wtedy to wydałem z siebie niecenzuralny okrzyk pytając rywala czy nie wie przypadkiem co to ma być :D – przed nami wyrosła dosłownie ściana! Podbieg nie był szczególnie długi, ale musieliśmy naprawdę porządnie zwolnić. Pod górę byłem minimalnie mocniejszy od mojego towarzysza, a przynajmniej tak mi się wydawało, ponieważ szybko objąłem prowadzenie.


      Na szczycie czekał na nas punkt z wodą – prawdziwe zbawienie biorąc pod uwagę potężny żar, jaki lał się z nieba. Przystanąłem na chwilę, aby zaspokoić pragnienie, ale w tym czasie Damian dotarł do punktu, chwycił kubek i pomknął dalej niemal nie zwalniając. Nie chciałem tracić z nim kontaktu, więc również ruszyłem co sił w nogach, jednak postój na tyle wybił mnie z rytmu, że szybko zaczął zostawiać mnie za plecami. Na szczęście nadal nie było widać nikogo za mną. Krótki kawałek asfaltu szybko się skończył i znów wbiegliśmy na polną drogę, choć tym razem już płaską. Na półmetku złapałem szybkiego łyka wody, a chwilę później znalazłem się w wiosce.


      Tam znów pojawił się pilot, jednak eskortował Damiana, którego przewaga wciąż rosła. Biegliśmy długą, prostą szutrową, a później już asfaltową drogą, a ja z niezadowoleniem spostrzegłem, że trzeci, a zaraz za nim czwarty zawodnik zaczynają się zbliżać. Zależało mi na dowiezieniu miejsca na podium, więc dawałem z siebie wszystko, jednak odczuwałem trudy ostatnich kilkudziesięciu godzin. Otuchy dodawał mi fakt, że dystans między nami kurczył się bardzo powoli, co dawało nadzieję, że przetrwa do samej mety.


      Długa prosta zakończyła się zakrętem o jakieś 300 stopni na około 7,5 kilometra od startu. Końcówkę znałem mniej więcej, bo dzień wcześniej jechałem tędy samochodem. Czekał mnie już tylko karkołomny zbieg (równoległy do stoku, jednak na szczęście asfaltowy), a potem trochę ponad kilometr względnie płaskiej drogi do Parku Rozrywki Sabat. Błyskawicznie znalazłem się na dole (tempo około 2:45 min/km), ale niewiele już pozostało we mnie energii. Ostatnia prosta dłużyła mi się niemiłosiernie, wypełniona ciągłym zerkaniem za siebie. Trzeciego zawodnika jednak nie było podejrzanie długo, a gdy wreszcie się pojawił, mogłem być już prawie pewien drugiego miejsca!


      Te ostatnie metry nie były w moim wykonaniu pokazem prędkości ani wytrzymałości, ani tym bardziej pięknej techniki biegu, a raczej walką, żeby to się już skończyło. Z ulgą wbiegłem na teren Sabatu, nie kryjąc radości – drugie miejsce oznaczało nie tylko pierwsze w życiu pieniądze zarobione na bieganiu, ale i umocnienie się na pozycji lidera klasyfikacji generalnej! (Damian, nie brał udziału w GP).


      Przebiegnięcie 9,8 km zajęło mi 37:24 min. Przed startem drugiego etapu miałem jeszcze myśli, by zrezygnować z ostatniego, zabójczego, 45-kilometrowego odcinka i w zamian udać się na mały, lokalny bieg do Bełchatowa, jednak wobec takich rozstrzygnięć po prostu nie mogłem odpuścić!


      Tym razem czekało mnie, po raz pierwszy od dawna, kilkanaście godzin zupełnego luzu, które musiałem wykorzystać na regenerację do maksimum, bo już wiedziałem, że nazajutrz walka będzie toczyła się „na śmierć i życie”...

Bardzo nietypowa nagroda za drugie miejsce w Biegu Baby Jagi :)
Relacja z 3 etapu

1 komentarz:

  1. Gratulacje za 2 miejsce!
    Nagroda faktycznie nietypowa, i bardzo oryginalna plus ładna ;)
    Fajne tereny biegu, zwłaszcza te zielone.

    OdpowiedzUsuń

Podobał się wpis? Zostaw komentarz! Nie podobał się? I tak zostaw! Dziękuję! :D