niedziela, 29 marca 2015

Roczeeeek! ;)

      Zgodnie z tradycją powinien się dziś ukazać post opisujący czwarty tydzień BPS'u - moich przygotowań do maratonu w Madrycie, jednak ukaże się on dopiero jutro. Dlaczego tak i o czym w takim razie będzie ten? A no, moi mili, dziś mamy 29 marca, co jest dla mnie datą niesłychanie ważną. Dokładnie rok temu, 29 marca 2014 o godzinie 11:09 doszedłem do wniosku "Ok, dawno się nie ruszałem, kilogramów przybywa, lat również - pora coś zrobic ze swoim życiem". Okazało się, że mój brat Szymon wpadł dokładnie tego samego dnia na ten sam pomysł, więc tak o to się zaczęło - poszliśmy we dwójkę biegać.

      Jak to zwykle bywa, początki nie były łatwe - podczas pierwszego treningu myślałem, że wyzionę ducha, a po powrocie do domu dłuuuuuugo leżałem, jeszcze w ciuchach z biegania, nieruchomo na łóżku. Dawno już tak dosadnie nie poczułem, że żyję. A przecież było to zaledwie 10,78 km w trochę poniżej 1h15minut - tempo 6:53 min/km!


      Jaki to był dla mnie rok? Czy było warto? Odpowiedź na drugie pytanie w 100% brzmi: TAK, BYŁO! Co się przez ten czas zmieniło?
      Zacznę od najbardziej przyziemnej, ale też najbardziej mierzalnej wartości. Po prostu biegam szybciej. I to nie troszkę szybciej - mój poziom z wtedy i z teraz dzieli przepaść. Jednego z pierwszych dni postanowiłem zrobić 21 km - ot tak, półmaraton. Po 4 km zszedłem z trasy i wróciłem pieszo do domu. Dlaczego? Początek przebiegłem tempem 5:00 min/km i nie wytrzymałem wlasnego tempa. Dla porównania aktualnie sobotnie 35-kilometrowe wybiegania wychodzą spokojnie 4:45-4:50 min/km. W drugą stronę też można na to spojrzeć. Szykując się dziś na wieczorną regeneracyjną dyszkę, naprawdę nie jestem w stanie wyobrazić sobie ,że mógłbym ją biec 7 min/km, tak jak za pierwszym razem. Poranna wyszła mi o 20 minut szyciej, a nawet roztruchtania po 15-kilometrowym biegu w drugim zakresie (tak to się chyba profesjonalnie nazywa) biegnę ok 6:30 min/km, a i tak mam wrażenie, że stoję. No i dochodzą też zawody. Dzisiaj jestem w stanie przebiec maraton z dużo większą prędkością, niż początkowo 5-kilometrowe Parkruny.

Pierwszy Parkrun - 5 km, 22min44sec
      Nie samymi życiówkami jednak człowiek żyje. Czy zyskałem jeszcze coś? Owszem! Przede wszystkim mam dużo pozytywniejsze myślenie. Nauczyłem się, że niezależnie od tego co będzie i jak będzie - będzie dobrze. Nie wiem co to stres, nie przejmuję się na zapas - całkowita wolność, żyję tu i teraz! Co za tym idzie nauczyłem się bardziej cieszyć z życia i korzystać z niego tak jak tylko mogę najbardziej. Doceniam nawet te najdrobniejsze rzeczy, jak piękny zapach lasu czy przyjemne uczucie biegania w deszczu. Coś pójdzie nie tak? Przewrócę się prosto w wielką kałużę? Ekstra, przez chwilę byłem tak blisko natury! (Kiedyś pewnie aż trząsłbym się z nerwów - wszystko musiało być idealnie, nieznosiłem niepowodzeń). Wychodzę na trening i od samego początku boli mnie biodro/kolano? Spoko, przecież jeszcze 35 kilometrów, zdąży przejść (Jeszcze rok temu wykręcałbym pewnie już 999). I wiecie co? Przechodzi! Pozytywne myślenie naprawdę działa i powoduje, że prędzej czy później wszystko układa się po naszej myśli!

Pierwszy maraton - 42,195km, 3h09min54sec
      Czasem zastanawiam się jak wyglądałoby moje życie gdybym nie biegał. Na pewno byłbym i tak w Portugalii - złożyłem wniosek jeszcze w lutym. Czy jednak potrafiłbym wykorzystać czas spędzony tutaj tak intensywnie? Wydaje mi się, że nie. Że albo spędzałbym czas imprezując dzień w dzień, albo moja aspołeczność wzięłaby górę i siedziałbym dniami i nocami na facebook'u. I jedna i druga wersja jest możliwa i w Polsce, więc uważam, że Erazmus byłby wtedy po prostu rokiem zmarnowanym. A tak? 3 maratony, 3 ultra... Ale to nie wszystko.
      Bieganie przyczynia się do tego, że poznaję świat. Globalnie myśląc - Park Narodowy Gerês, Lizbona, Madryt, Porto, czy Góry São Mamede, ale też lokalnie. Nie znajdziecie Erazmusa, a śmiem twierdzić, że i lokalnego będzie ciężko, który znałby lepiej ode mnie okolice Aveiro. A są to naprawdę piękne tereny i jaram się jak głupi za każdym razem gdy odkryję coś nowego. Również w Polsce bieganie sprzyja podróżowaniu. Nic innego przecież nie skłoniło by mnie do zorbienia podczas ferii świątecznych tournée przez Warszawę, Lublin i Kielce. Gdybym nie biegał, siedziałbym na tyłku w domu.
   
Maraton w Porto - 2:59:55
      Na koniec zostawiłem jeszcze jeden ważny aspekt biegania - nowo poznani ludzie. Zdecydowana większość absolutnie wyjątkowa. Aż bije od nich pozytywna energia i radość z życia. Gdy wiem, że zbliża się spotkanie z nimi, serio nie mogę się doczekać. I nie ważne czy muszę wstać w sobotę o 7 rano by iść na Parkrun, czy trenować jak głupi, by wystartować w ultramaratonie, na którym spotkam znajomych ze sztafety do Lizbony, wiem że warto!

Z moją ekipą "lizbońską" ;)
      A poznaje się nie tylko biegaczy. Szczególnie w Portugalii, gdzie ludzie wyjątkowo o siebie dbają. Wystarczy, że usiądę/położę się na chodniku, zmęczony po treningu, a już dookoła mnie zebrany tłum pyta czy wzywać pogotowie i jak mi pomóc. Pewnego razu taka akcja skończyła się zaproszeniem do domu poznanej 5 minut wcześniej Rosjanki na naleśniki! :D I jak tu nie kochać życia i biegania?!

Daniel, Karolinka, a w szybie odbicie Larisy ;) Rodzinka od naleśników.
      Każdemu szczerze polecam spróbować. Nic to nie kosztuje, a naprawdę może zmienić Wasze życie! Do zobaczenia na trasie! ;)

1 komentarz:

  1. Mega pozytywny post!!! :)
    Tak się cieszę z Twojego szczęścia i że wtedy ruszyłeś się i zrobiłeś coś ze sobą, teraz z perspektywy nie było to takie trudne, a zmieniło taaak Twoje życie!! @.@
    "Boję się", a może lepiej powiedziane, jaram się co nam przyniesie kolejny rok! <3

    OdpowiedzUsuń

Podobał się wpis? Zostaw komentarz! Nie podobał się? I tak zostaw! Dziękuję! :D