poniedziałek, 29 lutego 2016

Cześć i chwała BOHATEROM!



Do Kielc dotarłem na 2 godziny przed startem 10-kilometrowego Biegu Wilczym Tropem ku pamięci Żołnierzy Wyklętych. Były 3°C, szaro, buro i mokro, jednym słowem pizgało jak w kieleckim.
Trasa miała atest PZLA, więc od dawna miałem chrapkę, aby ustanowić dziś wartościową życiówkę, jednak ostatnia kontuzja wiele zmieniła - w konsekwencji obawiałem się nawet czy uda mi się złamać 37 minut. Gdybym znał profil trasy, pewnie obawiałbym się o 40...

Emoji gasp...
Kielce jak na stolicę Gór Świętokrzyskich przystało przyjęły biegaczy arcytrudną trasą, pełną podbiegów, zbiegów, zakrętów i kostki brukowej.
Na rozgrzewkę poświęciłem ok. 45 minut, ale nogi za nic nie chciały mi się zakręcić. Wciąż czułem braki w treningach spowodowane niedawną kontuzją, a także wczorajszy krakowski Parkrun. Mimo tragicznej pogody postanowiłem pobiec zupełnie na krótko, mając nadzieję, że nazajutrz nie obudzę się z zapaleniem płuc.
Emoji grin
Ustawiłem się w pierwszym rzędzie i po odśpiewaniu hymnu narodowego ruszyłem do walki.




Natychmiast objąłem prowadzenie i pierwsze kilkaset metrów przebiegłem swoim tempem. Szybko uformowała się za mną czołówka i w siódemkę ruszyliśmy przed siebie, pierwszy podbieg kawałek za pierwszym kilometrem błyskawicznie jednak zweryfikował moją formę - odpadłem, a także minął mnie jeszcze jeden zawodnik - byłem ósmy.
Przez ścisłe centrum Kielc, czyli deptak im. Sienkiewicza oraz Rynek przebiegłem całkiem fajnym tempem - 3:30 min/km. 
Po biegu okazało się, że popularną Sienkiewkę przemierzałem wraz z Wojciechem Skarżyńskim - znajomym z dawnych lat, z którym w 2012 ścigałem się w klubie kolarskim Cartusia Kartuzy :D Świat jest mały! :D
Później minąłem moją ulubioną kielecką księgarnię - Poezję i kawałek dalej... przeżyłem kryzys. Kolejny podbieg skutecznie wybił mnie z rytmu, tempo znacząco spadło i... całkiem na serio pomyślałem o zejściu z trasy. Stwierdziłem, że jeśli tak ma wyglądać reszta biegu w moim wykonaniu, to szkoda prądu na walkę o złamanie 39 minut.
Myślę, że tylko fakt, iż wciąż biegłem ósmy (na około 800 zawodników) oraz osiągnięcie szczytu wzniesienia powstrzymały mnie od tego pochopnego posunięcia.
Półmetek osiągnąłem w czasie 17:57 (sekundę wolniej niż dzień wcześniej Parkrun), wraz z dwójką innych biegaczy, a kawałek dalej dołączył do nas kolejny zawodnik. Zaczęliśmy się rozciągać - na podbiegach zostawałem i biegłem 11-ty, na zbiegach wyprzedzałem jednego lub dwóch rywali.
Przed 7-mym kilometrem jeden z moich towarzyszy zaczął mieć problemy ze skurczami i przestał liczyć się w dalszej walce. Pierwszej siódemki dawno już nie było widać, a i za nami nikt się nie wyłaniał nawet na długich prostych. Zostaliśmy tak więc we trójkę, biegnąc w 20-metrowych odstępach z miejscami 8-10 do rozdania.
Przebiegliśmy przez park, a następnie przejściem podziemnym, przecinając kanał i powróciliśmy na Sienkiewkę. Cały czas kontrolowałem zegarek, wiedząc, że biegnę na styk, aby złamać 36 minut. Taki właśnie wyznaczyłem sobie cel na te ostatnie kilometry, jednak z każdym kolejnym odcinkiem zdawałem sobie sprawę, że nieuchronnie się od niego oddalam - zdawało mi się, że biegnę coraz wolniej.
Osiągniecie 8-ego kilometra było jednoznaczne z powrotem do parku, w którym odbył się start do biegu. Między naszą trójką wciąż utrzymywał się status quo, a zegar wskazywał około 29 minut, na ostatnią, 2-kilometrową rundę wokół parku miałem więc 7 minut - tempo 3:30 min/km.
Byłem już bardzo zmęczony i przemarznięty, jednak wiedziałem, że będąc tak blisko, nie mogłem skapitulować. Całą swoją energię wkładałem w to, aby dystans dzielący mnie od poprzedzającego zawodnika się nie powiększał.
300 metrów dalej wybiegłem zza rogu i nie dość, że wyrósł przede mną kolejny poważny podbieg, to jeszcze uderzyła mnie taka fala zimna, że przez moment zobaczyłem mroczki w oczach. Całą swoją siłą woli przekonałem nogi do jeszcze kilku minut wysiłku, jednak coraz bardziej docierało do mnie, że na 35 z przodu będę musiał poczekać co najmniej do łódzkiego Biegu Ulicą Piotrkowską.
Pokonałem ostatnie wzniesienie i rzuciłem się w szaleńczą pogoń w dól za oddalającymi się marzeniami. Minąłem 9-ty kilometr, a następnie po raz trzeci tego dnia znalazłem się w Parku Miejskim. Do mety brakowało już tylko jednej prostej oraz morderczego, kilkudziesięciometrowego podbiegu, przez zabytkową bramę na Wzgórze Zamkowe, w którym obecnie znajduje się Muzeum Pamięci Narodowej.
W bramie mój stoper wskazywał 35:45 i szczerze powiem, że nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek dał z siebie więcej na finiszu. Mimo, iż nie było już szans na wyprzedzenie nikogo (we trójkę przebiegliśmy linię mety dokładnie tak, jak wybiegliśmy z przejścia podziemnego), podkręciłem obroty do chyba 150%.


Nogi zapłonęły, ale było warto! Od wczoraj moja życiówka na dychę wynosi 35:53! :D


Dosłownie chwilę po mnie na mecie zameldował się też Wojtek, również z nową życiówką, a jeszcze trochę później mój brat Szymon, zajmując wysokie 18-te miejsce w swojej kategorii wiekowej. Olbrzymie gratulacje dla nich obu! :D

Na trasie wspierała mnie fantastyczna ekipa kibiców złożona
z rodziny i znajomych, bardzo Wam dziękuję za ogromną dawkę motywacji!!!
(w tle drugi z moich braci, ten niebiegający :D )
Organizacja kieleckich zawodów stała na bardzo wysokim poziomie, co z pewnością zachęciło mnie, aby w przyszłości częściej zaglądać do świętokrzyskiego kalendarza biegów, planując kolejne starty. Tak więc dziękuję Kielce i do zobaczenia wkrótce! :D



PODSUMOWANIE:
DYSTANS - 10 KM
CZAS - 35 MIN 53 SEC
ŚREDNIE TEMPO - 3:35.3 MIN/KM
ŚREDNIA PRĘDKOŚĆ - 16,72 KM/H
MIEJSCE OPEN - 10/779
MIEJSCE W KATEGORII - 5/139

1 komentarz:

Podobał się wpis? Zostaw komentarz! Nie podobał się? I tak zostaw! Dziękuję! :D