Wczoraj ukończyłem mój 26-ty Parkrun Łódź. Przebiegnięcie około 5,2-kilometrowej trasy zajęło mi całą wieczność więc nie ma się czym chwalić. A właściwie nie byłoby, gdyby nie jeden drobny szczegół... 3 tygodnie temu, odbierając wypis ze szpitala dowiedziałem się, że co najmniej przez 6 tygodni nie będę w stanie biegać... Ale po kolei.
Po ostatnim Parkrunie, w którym uczestniczyłem 30.01 wróciłem jak gdyby nigdy nic do domu, jednak po kilku godzinach okazało się, że mam problemy z chodzeniem. Szczególnie się tym nie przejąłem - już kilka razy zdarzały mi się bóle po wewnętrznej stronie uda, więc stwierdziłem, że zaraz przejdzie.
Niestety nie tylko nie przeszło - po jakimś czasie w ogóle nie mogłem chodzić, a pod sam wieczór nie było już mowy nawet o najmniejszym ruchu. Podjąłem decyzję, że jeśi do rana sytuacja się nie poprawi, to udam się na dyżur ortopedyczny, co też po nieprzespanej z bólu nocy uczyniłem.
Na szczęście miałem szofera w postaci mamy, bo pół Łodzi trzeba było zjeździć, by gdzieś się wreszcie dostać - skierowania, kolejki, zajęci lekarze... Dopiero około 20 zrobiono mi RTG, który rzekomo niczego nie wykazał. Zlecono też USG i wskazano mi drzwi, pod którymi miałem czekać. Szkoda tylko, że w całym szpitalu nie było NIKOGO, kto byłby w stanie wykonać to badanie, więc gdybym nie zareagował, pewnie czekałbym tam do rana.
Ostatecznie i tak musiałem poczekać do rana, gdyż lekarz dyżurny zdecydował się zostawić mnie w szpitalu na obserwację, a ja z braku czegokolwiek lepszego do roboty, zgodziłem się.
Rano znalazł się "specjalista" od USG, więc "lekarze" mogli postawić diagnozę. Wykryto mi krwiaka podskórnego oraz zatarcie struktury mięśniowej w okolicy pachwiny.
- To na pewno naderwanie - usłyszałem - Tydzień chodź o kulach, 6 tygodni nie ma mowy o bieganiu, a potem czeka Cię rehabilitacja. Bierz przeciwbólówki, maści, zastrzyki i cholera wie co jeszcze i najlepiej zapisz się do poradni ortopedycznej.
- Żegnaj maratonie! - odkrzyknąłem radośnie.
Dobra, tak serio to nic nie krzyczałem, tylko poszedłem po rozum do głowy i natychmiast umówiłem się prywatnie z fizjoterapeutą, który niejednego Salosiaka postawił już na nogi. Był poniedziałek, a wizytę dostałem na środę...
...
Powolutku, przy pomocy kuli, wdrapałem się na pierwsze piętro, gdzie znajduje się Running Lab, a następnie pokuśtykałem pod drzwi. Godzinę później tym samym korytarzem wracałem trzymając kulę pod pachą :D Zastanawiacie się kto tam przyjmuje? Nie, to nie Jezus, spokojnie. :D
Robert zapoznał się z wynikami USG i od razu stwierdził, że coś jest nie tak, że diagnoza jest zrobiona jakby na siłę. Koniec końców okazało się, że on lepiej poradził sobie z moją kontuzją mając do dyspozycji jedynie zmysł wzroku oraz dotyku, niż "lekarze" wyposażeni w specjalistyczny sprzęt do RTG i USG.
- Nie wpadłeś ostatnio w jakąś dziurę biegnąc? - zapytał - Twoja kość łonowa jest nachylona pod kątem jakichś 30 stopni.
Na medycynie się nie znam, ale przepraszam bardzo, czy kość łonowa nie jest widoczna na RTG miednicy? Wygooglowałem dla pewności i owszem jest.
Nastawienie kości zajęło Robertowi... 5 minut. Ból natychmiast się zmniejszył, a po dodatkowych kilkudziesięciu minutach magicznych praktyk nad moją nogą, musiałem naprawdę porządnie ją wygiąć by cokolwiek poczuć. Przed wyjściem pokazałem jeszcze Robertowi szpitalną receptę.
- Zostaw tylko zastrzyki - stwierdził - na resztę szkoda zdrowia. I nie przejmuj się, prawdopodobnie nic nie jest naderwane.
Pozostało już tylko najważniejsze dla mnie pytanie - co z bieganiem?
- W tym tygodniu to raczej Parkrunu jeszcze nie pobiegniesz, ale za tydzień... Kto wie.
W godzinę 4-krotnie skrócił się mój okres rekonwalescencji!
...
Tydzień po tej wizycie poszedłem na pierwsze truchtanie, 2 tygodnie po niej wróciłem do normalnych treningów, a wczoraj, dokładnie 3 tygodnie od tamtego feralnego Parkrunu ukończyłem pierwszy bieg. Tragedii nie ma - miejsce pozostało mi dokładnie takie jak przed urazem, tylko czas pogorszył się o 37 sekund, ale spokojnie, nadrobi się! :D
...
Wnioski? Pierwszy to za przeproszeniem J***Ć NFZ! A drugi? Czasami, a nawet zawsze, warto wydać te dodatkowe kilkadziesiąt złotych i spotkać się z profesjonalistą, który nam pomoże, a nie ślepo wierzyć w to co nam powiedzą w placówkach publicznych.
Wielkie dzięki dla Roberta za naprawienie mnie! Dzięki niemu wciąż nie skreślam maratonu z listy moich startów. Ciśniemy dalej! :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobał się wpis? Zostaw komentarz! Nie podobał się? I tak zostaw! Dziękuję! :D