niedziela, 9 listopada 2014

Doba z życia maratończyka. Part 3.

21,097 km - 1:29:23 - Mijam półmetek wraz z niewielką grupą biegaczy.

22 km - Stromy zbieg po kostce brukowej na nadrzeczny deptak z bazarem. Przebiegamy przez niezły tłum, a stragany stoją na wyciągnięcie ręki. A gdyby się tak poczęstować? ;)

22,2 km - Teraz z kolei stromy podbieg po kostce. Zaczynam porządnie zipać. Na szczęście balonik z napisem 3:00, który przed półmetkiem niebezpiecznie zaczął się zbliżać, znów gdzieś znika :) Zaraz za podbiegiem skręt w prawo na słynny most. Bardzo motywujący tłum kibiców neutralizuje silne podmuchy wiatru :)


Z chodnika zbiega się w prawo na most.

22,5 km - Zakręt w prawo za mostem i rozpoczyna się najłatwiejsza część dystansu - 4,5 km z góry i z wiatrem.

23 km - Drugie dziś spotkanie z elitą. Jakiś koleś już na tym etapie biegnie sam :O Następny ma do niego jakieś 20 sekund. Nastepny kilometr mija mi na rozmyślaniu, do kiedy mijający mnie z naprzeciwka zawodnicy to cyborgi, a od kiedy zaczną się zwykli, aczkolwiek bardzo wytrenowani ludzie ;)

24 km - Biegnę chodnikiem, by ominąć kostkę. Przebiegam obok piwnic Sandemana gdzie składowane jest Wino Porto i stacj kolejki linowej. Wracają wspomnienia z pierwszych dni w Portugalii, kiedy to byliśmy tu całą studencką ekipą na wycieczce ;) Dziś jednak nie mam czasu na zwiedzanie, jak ostatnio:



25 km - Jest świetnie! 1:46:25! 

27,5 km - Brawa dla pomysłodawcy... Dość stromy zbieg, 180° w miejscu przepychając się z pozostałymi i od zera rozpoczynamy podbieg... Lewe kolano odzywa się już od paru kilometrów, ale zagłuszam je jak mogę. Tutaj na nawrocie jednak nadchodzi punkt kulminacyjny. Potworny ból przeszywa lewą rzepkę. Wydaję niecenzuralny okrzyk, na szczęście nie zrozumiały dla ogółu i pierwsze co przychodzi mi do głowy to "chyba po imprezie"...

27,6 km - Podbiegam pod to cholerne wzniesienie wyjąc z bólu. Schylam się i z całej siły wciskam w zagłębienie pod rzepką palec. Oczywiście cały czas biegnę więc pewnie wygląda to dość komicznie. Nie ważne, ważne, że pomaga. Ból staje się znośny, więc ruszam dalej, już wyprostowany.

27,7 km - Mijam się z balonem, mógłby być dalej, nie ukrywam...

28 km - 2/3 dystansu za mną. Zgodnie z tym co pisałem wcześniej, skoro do tej pory było z góry i z wiatrem, to teraz wiadomo jak jest...

29 km - Zaczynają się poważne problemy, każdy kilometr od teraz będzie już walką z samym sobą. Jak to mówią, rozgrzewka w odpowiednim tempie jest już za mną, teraz zaczyna się maraton...

29,5 km - Skracam trasę we wszystkich możliwych miejscach jak się tylko da. Momentami biegnę przy samej lewej krawędzi jezdni...

30 km - 2:07:23 Sapię jak parowóz, najgorsze za mną (o ja naiwny) - skręcam z powrotem na most. Staram się wmówić mózgowi, że zostało już tylko 10 km, tylko 2 Parkruny... Gdy będę miał 2 do mety to już przecież dobiegnę!

30,3 km - Na moście zaczynam wrzeszczeć na cały głos, to trochę zagłusza ból :P Za mostem po lewo widzę (a raczej widziałbym, gdybym był jeszcze w stanie sie rozglądać) ludzi zmagających się z podbiegiem, z którym ja walczyłem około 40 minut temu, a mniej więcej na wprost majaczy w oddali tunel do którego prowadzi dalsza trasa.


30,5 km - Gdyby nie słuchawki, pewnie słyszałbym potężne echo jakie robię drąc się na cały głos w tunelu. Zaczynają mnie doganiać pojedynczy biegacze, ja doganiam innych.

31 km - Nierówna kostka za tunelem, tory tramwajowe i cholera wie co jeszcze, nie ułatwiają walki z kryzysem. Biegnę o około 6 sekund na kilometr za wolno.

32 km - ŚCIANA. Walczę z nią jak mogę każdym najmniejszym mięśniem mojego ciała jednak prawie się zatrzymuję. Kilometr Trzydzieści Trzy jest moim najwolniejszym na całej trasie - 4:38... Ściana Maratońska jest takim nietypowym rodzajem ściany, która stanowi wyjątek od powiedzenia "Głową muru nie przebijesz". Tą ścianę można sforsować tylko i wyłącznie siłą umysłu, mięśnie w tym momencie nie nadają się już do niczego.

33 km - Zblizający sie balonik nie poprawia nastroju. Następuje maksymalna mobilizacja i przebiegam kilometr w 4:09, doganiając przy tym ludzi, którzy wcześniej mnie wyprzedzali. Nieźle! 

34 km - Z naprzeciwka już właściwie prawie wszyscy idą zamiast biec, nawet po mojej stronie drogi mijam paru maszerujących. Jak ja im współczuję! Niestety po chwilowym przypływie motywacji wracam do tempa z przed ściany ~4:20.

35 km - Ja już nie mogę!!! Na dodatek pożerający mnie balonik jest już tylko kwestią czasu... 

36 km - Idealnie na tabliczce dogania mnie grupa na 3:00. Z 300 osób zrobiło się 15, ładnie. Teraz jest dwóch Pacemakerów, ale tego z pierwszej części dystansu nie ma, zmienili się na półmetku. Ich prędkość tak bardzo różni się od mojej. Do umysłu dociera informacja pod tytułem "PORAŻKA".

36,001 km - NIE MA TAKIEJ OPCJI! BĘDĘ BIEGŁ ZA TYM CHOLERNYM BALONEM DOPÓKI SIĘ NIE PRZEWRÓCĘ!!!!

36,5 km - Nie jest tak źle, w kupie raźniej!

37 km - Super się czuję, a do mety już tylko jeden Parkrun! ZROBIŁEM TO!!!

37,5 km - Podbieg. Na tym etapie biegu to prawdziwa chwila prawdy. Umysł chce ale nogi już nie mogą. Balon się oddala.

37,7 km - Zbieg. Muszę ich dogonić!

38 km - 4 km do mety, a ja biegnę znów w tej grupie!

39 km - Ja to na prawdę zrobiłem! Teraz już nic nie może mnie zatrzymać!

40 km - 2:50:38 - Mam jeszcze ponad 9 minut! Jestem już pewniakiem!

40,8 km - Dobiegamy do ronda na którym uciekłem Pacemakerowi. Ostry zakręt w prawo i... Dlaczego tak blisko mety jest podbieg?! Chcę, bardzo chcę dotrzymać tempa grupie ale niestety, nogi są sztywne. Jeden z Pacemakerów zwalnia trochę by mnie zmotywować, ale niestety to nie motywacji mi teraz brakuje...

41 km - Jestem maksymalnie 15 m za balonikiem, walka trwa!!!

41,5 km - Mózg się wyłącza, nie wiem gdzie jest balon, nie wiem co sie dzieje. Zostaję na drodze sam. Wyjmuję sluchawki z uszu, aby slyszec doping tłumu, który jest coraz większy. Spoglądam też nerwowo na stoper. Wydaje mi się, że zdążę, zaczynam wyjmować z kieszeni wielką flagę Polski.

41,8 km - Już mam ją w dłoniach. Stoper mówi, że zdążę!


42 km - 2:59:30! - Na pewno już się udało! 100 m do zakrętu w lewo na ostatnią prostą!

42,1 km - Pokonuję ostatni zakręt, przekonany o sukcesie! Powoli wyłania się zegar!


42,140 km - Pojawia się zegar... 2:59:55! Nie możliwe!!! Źle im chodzi! Patrzę na swój...

42,150 km - 2:59:57... Nie wierzę...

42,160 km - 2:59:58, 2:59:59, 3:00:00...

42,170 km - Nie ma słów opisujących uczucia sportowca w takim momencie. Postanawiam wydobyć z siebie mimo to wszystko, co pozostało.

42,180 km - Finiszuję na maksa, czując, że nogi mam już drewniane.

42,188 km - Ostatnie spojrzenie na zegar - 3:00:05. Nogi nie nadążają za głową, tracę równowagę...

42,193 km - Ja latam!

42,195 km - Szorując kolanami po szosie przekraczam metę. Czas oficjalny 3:00:07

42,196 km - Leżę załamany wzdłuż linii mety nie mając siły się ruszyć, po jakimś czasie (nie mam pojecia jakim), 3 lub 4 ludzi podnosi mnie z ziemi i sadza na wózek inwalidzki.

2 komentarze:

Podobał się wpis? Zostaw komentarz! Nie podobał się? I tak zostaw! Dziękuję! :D