czwartek, 16 kwietnia 2015

Droga do Madrytu - BPS, tydzień 5, 6 i pół siódmego.

      Ostatni czas był dość trudny. Jeśli chodzi o mój nastrój to można porównać go do sinusoidy - najpierw hura-optymizm na poczatku 5-ego tygodnia, potem pogodzenie się z brakiem nowej życiówki w 6-tym, by znów wrócić do mojej najwyższej dyspozycji, na zaledwie 10 dni przed maratonem. Ale po kolei:
      Piąty tydzień rozpoczął się od szybkiego biegu na 15 km. Podczas rozgrzewki miałem kilka momentów, w których biodro bolało mnie tak bardzo, że musiałem się zatrzymywać. Obawiałem się więc treningu, jednak na szczęście okazało się, że im szybciej biegnę, tym mniej boli. Miała być godzina, a wyszło 59:23. Super! Maraton jest mój!
      Wtorkowy półmaraton spokojnym tempem nie wniósł do mojego życia nic szczególnego, za to w środę zaplanowane było 3x3000m na czas 11:00 - 11:15min, na przerwie w truchcie 2 km. Mimo, że czułem się, delikatnie mówiąc średnio, biegać byłem w stanie bardzo szybko. Tempówki wyszły w czasie 10:57, 11:06 i 10:52. Było dobrze!
      W czwartek, w ramach zadbania o moją nadwyrężoną już psychikę, urozmaiciłem nieco trening. Pogoda była piękna, więc pobiegłem 11,5 km na plażę, a następnie już na niej zostałem. Brakujące 3,5 km przebiegłem ze znajomymi wzdłuż brzegu, mając nadzieję, że zmiana podłoża przyniesie biodru ukojenie.


      W piątek było nawet jeszcze cieplej. Nie biegło się dobrze, ale w całkiem przyzwoitym tempie. Zrobiłem 16 km.
      Wraz z sobotą przyszedł największy jak na razie upał tego roku. I wcale nie przesadzam - mieliśmy w Aveiro pożar lasu. Ogień, nie ogień - biec i tak trzeba było. I to niemało - 23 km spokojnie, a ostatnie 12 tempem maratonu - 4 min/km. Do 23 km było ok. Nie biegłem super szybko, ale w zadanym przedziale. Miałem jeszcze wodę i całkiem dobrze radziłem sobie z upałem.

Aveiro w sobotę ;)
      W końcowym przyspieszeniu zeszły się ze sobą wszystkie możliwe plagi - brak wody, niemiłosierny skwar, dość mocny wiatr w twarz... Przez pierwsze 2 km udało mi się utrzymać założone tempo, jednak potem, z kilometra na kilometr było już tylko gorzej. Gdy po 7,7 km miałem wrażenie, że już prawie stoję, nadszedł ostateczny cios - biodro powiedziało "nie". Mówiło to już wiele razy, więc myślę, że gdyby chodziło tylko o nie, pobiegłbym dalej. Wszystko razem spowodowało jednak, że stanąłem. Cóż, tradycji stała się zadość, zarówno przed Gdańskiem jak i Porto miałem po jednym długim treningu w upale skończonym przedwcześnie - widać trzeba przekroczyć granicę, aby na maratonie móc na niej balansować. Ostatnie 6 km marszotruchtem wróciłem do domu.
      Do niedzieli nie zdążyłem dojść do siebie, więc podjąłem decyzję o odpuszczeniu obu treningów - pierwszy raz od 33 dni miałem wolne.
      Również w poniedziałek byłem jeszcze w fatalnym stanie, postanowiłem jednak wyjść na trening. Nim ubiegłem kilometr okazało się jednak, że moim głównym problemem nie jest już przemęczenie - ból biodra był silniejszy niż kiedykolwiek i nie pozwalał mi już zupełnie biec.
      Zaczęło się poszukiwanie pomocy. Pisałem do znajomych lekarzy i biegaczy, by ustalić przyczynę bólu. Portugalska ultramaratonko-osteopatka, która poznałem biegnąc do Lizbony stwierdziła zdalnie, że prawdopodobnie to rwa kulszowa. Fizjoterapeutka poznana na maratonie w Gerês wysłała mi całą masę ćwiczeń, które miałem robić. W środę spędziłem cały wieczór ćwicząc i smarując na zmianę maścią przeciwzapalną i rozgrzewającą, jednak kładąc się spać wciąż czułem, że jest kiepsko.
      W czwartek było jeszcze gorzej (to był właśnie ten dzień, gdy złapał mnie autostop) - nie byłem w stanie już nawet iść. Na szczęście przypominało mi się, że znajoma Erazmuska z Aveiro studiuje fizjoterapię, może ona pomoże! Zgodziła się wieczorem przyjść się mną zająć, natychmiast ustaliła co jest nie tak, rozmasowała co trzeba, opierdzieliła, że za mało przykładam się do rozciągania i... W piątek mogłem chodzić! Przezornie nie poszedłem jeszcze na trening jednak ból ustał totalnie.

W sobotę wróciłem do gry ;)
      Czas między sobotą a wtorkiem, był to taki dziwny okres, w którym niby mogłem już biegać, ale nie byłem w stanie trenować. Wydolność, w czasie 6-ciu dni przerwy spadła i to bardzo. Dodatkowo pogodziłem się już z tym, że moje marzenia o 2:48:46 w Madrycie pozostaną tylko marzeniami, więc i o motywację było bardzo ciężko. Biegałem po trochu, raz wolniej, raz szybciej, stając gdy się zmeczyłem, zupełnie jak rok temu podczas moich pierwszych treningów.

Skoro nowej życiówki miało nie być,
postanowiłem wykorzystać chociaż ładną pogodę
- na zdjęciu wracam biegiem z plaży obstawiany
przez znajomych na rowerach :D
      W środę wg planu BPS nadszedł czas na próbę generalną. 15 km tempem 4 min/km z dopiskiem: "Jeśli trenowałeś w grupie 6 lub 7, możesz być pewien, że tempo jakie dziś osiągniesz będziesz w stanie utrzymać w maratonie". Nie widziałem tego jednak zupełnie i gdyby nie Janek - partner z ekipy Ultra "Geniusze" Biegania, odpuściłbym to i w zamian pobiegł spokojnie 20 km. Przekonany jednak przez kolegę, że warto, postanowiłem spróbować - stwierdziłem, że i tak nie mam nic do stracenia.
      Jeżeli autor BPS miał rację co do środowego treningu, to jestem gotów, aby przebiec maraton w 2:42:27... Brzmi kosmicznie co? Dla mnie równie kosmicznie jak to, że po tych wszystkich problemach przebiegłem 15 km w czasie 57:54 min! :O Nie wiem jak to się stało, jednak dzięki temu wiem, że walka trwa!
      Motywacja wróciła - dziś (czwartek) planowałem wolne, jednak już jestem po bardzo spokojnych 15 km. Teraz zamierzam wykończyć ostatnie 10 dni zgodnie z planem BPS, jakgdyby nie było żadnej przerwy, a następnie 26 kwietnia dam z siebie 120%! Nie mam pojęcia czy przyniesie mi to aż taki czas jak sądzi Peter Greif, ale znów wiem, że mogę wszystko! :)

PODSUMOWANIE 30.03 - 16.04:

DYSTANS ŁĄCZNY - 238,39 KM
CZAS ŁĄCZNY - 20H 28MIN 10SEC
SPALONE KALORIE (WARTOŚĆ SZACOWANA) - 16096 KCAL

      Chciałbym serdecznie podziękować wszystkim, którzy wspierali mnie w tych trudnych chwilach i służyli swoimi radami. Przede wszystkim podziękowania należą się Pauli - uzdrowicielce, dzięki której w ogóle jestem w stanie biegać, Jankowi - Ultra Geniuszowi za przekonanie mnie do wczorajszego treningu oraz współlokatorom, którzy dzielnie znosili w tym czasie moje humory :D

DZIĘKUJĘ I OBIECUJĘ, ŻE DAM Z SIEBIE WSZYSTKO! :)

Zaczynamy odliczanie! Zostało 10 dni!


Zapraszam do zapoznania się z opisem pozostałych tygodni moich przygotowań:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobał się wpis? Zostaw komentarz! Nie podobał się? I tak zostaw! Dziękuję! :D