niedziela, 5 kwietnia 2015

Świąteczna wycieczka do Polski

      Historia lubi zataczać koło. Przekonałem się o tym, gdy zaledwie tydzień po Toca a Todos na kilka tygodni wróciłem na święta do Polski...


      Ale może po kolei. Oczywiście od samego początku nie było mowy o odstawieniu biegania - na łódzki Bieg Sylwestrowy byłem zapisany już w październiku! Rejestrowałem się na niego z myślą o dobrej zabawie i spędzeniu czasu z bratem (hurrrra! Idzie w moje ślady! Najpierw Bieg Niepodległości, teraz ten!), jednak podczas pobytu w Polsce z biegu na bieg czułem się coraz lepiej, więc postanowiłem, że powalczę o życiówkę na 10 km.
      Niestety świętowanie Nowego Roku zaczęło się u mnie tym razem dzień wcześniej niż zwykle, więc gdy wstawałem rano na bieg (nie bez problemów i wymówek!), moje wymarzone 38 minut (dotychczasowy rekord to 38:14) było baaaardzo odległą mżonką.
      Na poprawę humoru zapisałem się szybko na maraton w Madrycie (31.12 zwykle jest ostatnim dniem z niższą ceną) i wyruszyłem w mróz i śnieg przebiec moją dyszkę. W tym czasie udało się już zwlec z łóżka mojej współtowarzyszce wczorajszych obchodów, więc nasz rodzinny team miał na biegu wyjątkowego kibica.


      Czapka Barcelony, założona na szybko na skutek zgubienia innej, stała się niespodziewanie początkiem niesamowitej inicjatywy! Zaczęło się niewinnie. Spotkałem w biurze zawodów dwóch znajomych - Janka i Marcina. Jako wierny fan Realu Janek nie omieszkał skomentować mojego nakrycia głowy. Jako mniej wierny fan Realu, ale na pewno bardziej niż Barcy, ja odpowiedziałem, że wolę Madryt i nawet będę tam biegł maraton. Rzuciłem też mimochodem coś w stylu "Skoro tak lubisz Real to dawaj też się tam zapisz!". Więcej napiszę wkrótce ;)
      Na starcie uznałem, że skoro i tak nie będę dziś walczył, to nie będę też pchał się do przodu. Spowodowało to, że już na początku biegu miałem czas 30 sec... Następnie musiałem zmierzyć się z lodem, zamarzniętym błotem, wąska drogą i tłumem przebierańców, który trzeba było mijać. O dziwo czułem się świetnie!


      Wyprzedzałem kolejnych ludzi to lewą, to prawą, to środkiem, ledwie trzymając równowagę, gdy nagle krzakami przemknęła koło mnie jasnoniebieska plamka, która zanim się zorientowałem, że jest Jankiem, była już baaardzo daleko. Dopiero koło 2 kilometra mogłem już biec swoim tempem, jednak nadal wyprzedzanie je spowalniało. Biegłem w doborowym towarzystwie Marcina i Piotrka Kędzi.


      Na jakieś 2 kilometry przed metą udało mi się ich jednak zgubić. Wyprzedzałem kolejnych biegaczy aż do mety, gdzie zwolniłem, nie spodziewając się dobrego czasu i widząc, że Marcin już nie zdąży mnie minąć.


      Jakież było moje zdziwienie, gdy na zegarze zobaczyłem 39:15! Spodziewałem się bardziej 41-42 minut! W nieoficjalnych wynikach byłem 31-wszy i może tak byłoby lepiej, jednak potem okazało się, że jednak dobiegłem 30-ty, co łączyło się z otrzymaniem wielkiego szampana, ponieważ był to XXX Bieg Sylwestrowy. Gdy wyszło to na jaw niestety mój szampan był już prawdopodobnie neutralizowany przez wątrobę pana, który dobiegł przede mną...
      Czas po biegu mijał bardzo szybko. Nim się spostrzegłem leżałem już w łóżku zasypiając w nocy z pierwszego na drugiego stycznia, rozmyślając jak blisko byłem życiówki (netto 38:56) w tak trudnym terenie i warunkach. Przysnąłem już nawet na chwilę, a gdy się obudziłem, od razu wiedziałem co należy uczynić! Była 2:00 lub 3:00 w nocy, a ja przeglądałem kalendarz biegów w poszukiwaniu jednej konkretnej rzeczy - asfaltowej dyszki z atestem w styczniu gdzieś w pobliżu Łodzi... Musiałem się zrewanżować, bez tego nie mogłem opuścić Polski!
      Niestety... Albo i stety! W pobliżu Łodzi nic a nic. Kurcze, okej, sprawdzam całą Polskę! Maratony, półmaratony, piątki, szóstki, dziewiątki i trzy czwarte... Generalnie masa biegów, ale znaleźć dychę... Jest! I to gdzie?! Województwo, w którym spędziłem kawał życia, w dodatku jedno z moich ulubionych miast - kolebka mojego biegania i wegetarianizmu - Lublin! Konkretnie Trzecia Dycha do Maratonu i w dodatku nocna. Ale mega! W dodatku będzie pretekst, by odwiedzić stare śmieci, jadę tam!


      Natychmiast się zapisałem, a, jak to ze mną bywa, w ciągu kilku dni plan wyjazdu do Lublina nieco się rozrósł. No bo czemu by nie odwiedzić "po drodze" znajomej w Warszawie, a "po drugiej drodze" - znajomej z Kielc? :D Start był w sobotę o 22:00, ale bilet do Warszawy kupiony był już na czwartkowe południe. Na miejsce chciałem dotrzeć na kilka godzin przed startem i tu... Eureka! Sobotni poranek, Warszawa, bieganie... Przecież rano mogę dodatkowo zaliczyć Parkrun!


      O co jednak chodziło mi na początku z zataczającym się kołem? Otóż spędzałem sobie spokojnie kolejne dni w oczekiwaniu na bieg, gdy nagle... wpadł mi w oko pewien post na facebook'u (znacie skądś taki wstęp? :D). Post dodał sam Darek Strychalski, a że jakoś tak, chyba z racji tego czym się zajmuję, jestem wyczulony na mapki z wyrysowaną trasą, tamta, chyba z Ząbek do Warszawy zapadła mi w pamięci. Ale cóż, Darek biegnie do Warszawy... Okej, niech se biegnie, przeczytałem, polubiłem i tyle.
      Na drugi dzień jednak znów pokazała mi się mapka - tym razem Warszawa - Sochaczew. Patrząc na to z większej perspektywy, aż się prosiło, by kolejnym przystankiem była... "To co, jutro do Łodzi?" skomentowałem. O dziwo nie pomyliłem się - w odpowiedzi dostałem informację o trasie biegu i wieczornym spotkaniu z Ultra Darkiem. Szkoda, że to jutro było środą, dzień przed wyjazdem do Warszawy, jednak mimo to podjęcie decyzji o wybiegnięciu Darkowi na przeciw zajęło mi jakieś ćwierć nanosekundy.
      Dowiedziałem się gdzie i o której mam czekać i o umówionej godzinie byłem gotów do biegu. Nikt jednak się nie pojawiał, a jak to w styczniu bywa, robiło się chłodno. Wiedziałem, że biec będą z Brzezin, ale nie miałem pojęcia którą drogą, biegałem więc w te i we wte, gdy nagle... "Ty czekasz na Darka?" Hura! Nareszcie coś się dzieje!
      Był to Mikołaj, który obstawiał Darka samochodem. Wskazał mi skąd chłopaki biegną i w tamtym też kierunku ruszyłem. Okazało się, że dwóch znajomych z Parkrun'u również wpadło na pomysł eskortowania Mistrza, więc nie czułem się osamotniony.
      Zaczęło się od postoju. Nic dziwnego, Darek miał już w nogach z 50 km, należał mu się odpoczynek. Potem wyruszyliśmy dalej, jednak po krótkim czasie ktoś wpadł na pomysł skrócenia drogi. Niestety trzeba było wrócić się jakieś pół km, a tam okazało się, że skrót jest w remoncie i nie da się go użyć. Dla mnie spoko, ale wspolczułem Darkowi, pamiętam z Toca a Todos jak bardzo boli każdy zmarnowany metr.
      Dalej biegliśmy już bez kombinowania - na skrzyżowaniu w Nowosolnej skręciliśmy w Pomorską i nią kontynuowaliśmy bieg aż do samej Łodzi. Po drodze spotkaliśmy jeszcze Kamila biegnącego nam naprzeciw i tak w szóstkę sunęliśmy sobie do przodu. Zaczęło się sciemniać, więc stanęliśmy na poboczu. Darek się posilił, wszyscy ubrali co mieli odblaskowego i ruszyliśmy dalej.


      Widać było, że Darek ma już w nogach sporo kilometrów, jednak jego siła, to coś wartego podziwu. Spod Białegostoku wyruszył biegiem do Poznania, zimą (!), aby pomóc chorej na zanik mięśni dziewczynie. Wielkie serce, wielki chart ducha, ale i niesamowita wytrzymałość. Niewielu jest bowiem takich, którzy byliby w stanie w 9 dni przebiec ponad 500 km! Zaszczytem było biec obok takiego człowieka.
      Na finiszu środowego etapu, na ulicy Kopernika, gdzie miała się odbyć operacja Asi, czekała już telewizja. Darek udzielał wywiadu, a my szybko zmyliśmy się do domów, by jak najszybciej wrócić na wieczorne spotkanie z naszym Ultramaratończykiem.


      Jego organizatorem był Michał, właściciel Piwoteki Narodowej z ulicy 6 Sierpnia w Łodzi. Spotkanie odbyło się w bardzo sympatycznej atmosferze, z całkiem sporą iloscią gości. Nasz Bohater naprawdę był zmęczony, więc wyręczał się w odpowiadaniu na pytania Mikołajem jak tylko mógł. Czasami jednak sam również zabierał głos. Można było sporo się dowiedzieć o fundacji Zwycięzca założonej przez Darka i o samym biegu, ale nie zabrakło oczywiście pytań o Badwater, co bardzo mnie ucieszyło. Była też okazja do wsparcia zbiórki na rzecz Asi, co wszyscy chętnie uczynili.


      Z takich ludzi jak Darek należy brać przykład. My, jako Ultra "Geniusze" Biegania również chcemy poprzez naszą pasję pomagać innym, dlatego przypominam o możliwości wsparcia, nawet najmniejszą kwotą małej Julki z Kalisza. Okno do udzielenia takiej pomocy znajduje się po lewo, na górze strony. Z góry dziękujemy! ;)

Julka też wszystkim Wam dziękuje i życzy Wesołych Świąt ;)
      Nazajutrz o 9:15 Darek wyruszał spod Manufaktury do Uniejowa, stamtąd miał jeszcze dwa etapy do Poznania. Pożałowałem, że rano miałem egzamin na studiach, a nawet odrobinę popołudniowego wyjazdu do Warszawy - jestem niemal pewien, że gdyby nie to, zdecydowałbym się biec z Darkiem już do mety w Poznaniu. No cóż, może następnym razem! ;)
      A tak pozostały mi piękne wspomnienia ze spotkania tak niesamowitych ludzi jak Darek i Mikołaj (mam nadzieję, że nie po raz ostatni!) i cóż... Trzeba było z samego rana wytężyć umysł na uniwerku, a następnie skupić się już na sobocie i podwójnym starcie. O tym będzie wkrótce, a tymczasem życzę wszystkim Zdrowych, Pogodnych i Aktywnych Świąt Wielkanocnych!

Przepraszam, ale nie mogłem się powstrzymać :D
Słyszałem, że w Polsce śnieg :p

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobał się wpis? Zostaw komentarz! Nie podobał się? I tak zostaw! Dziękuję! :D